Piewca Kresów
Wrocławski pisarz Stanisław Srokowski odwiedził w piątek Mieszkowice. Spotkał się tu najpierw z uczniami, a po południu w Miejsko-Gminnym Ośrodku Kultury z dorosłymi mieszkańcami.
Mieszkowice to w naszym regionie jedno z nielicznych miejsc, do którego po 1945 roku przyjechała zwarta grupa polskich mieszkańców konkretnej miejscowości z Kresów Wschodnich. Była to wieś Hnilcze w woj. tarnopolskim (dziś Ukraina). Srokowski też urodził się w Hnilczu w 1936 r., a w 1945 trafił z rodziną do Mieszkowic. Polacy uciekali stamtąd przed ukraińskimi nacjonalistami, którzy w desperackich dążeniach do własnego państwa zaczęli posuwać się do zbrodni, prowadząc czystki etniczne.
Srokowski skończył w Mieszkowicach podstawówkę, a w Dębnie liceum. Przez rok (1955-56) był nauczycielem w Zielinie. W 1960 r. ukończył WSP w Opolu i pozostał już na Śląsku (od lat mieszka we Wrocławiu). Należy do największych admiratorów polskiej pamięci o Kresach, co owocuje wieloma powieściami. Ostatnio wydał książkę „Hnilcze. Prawda, pamięć i ból”, opierając się m.in. na wspomnieniach najstarszych mieszkowiczan. Nic więc dziwnego, że postać Srokowskiego jest popularna w Mieszkowicach, zwłaszcza że ma tu nadal rodzinę. W Hnilczu - bardzo starej miejscowości, polska część wsi nazywała się Szlachetczyzna. Żyły tam stare rody: Sumisławscy, Szczombrowscy, Sługoccy, Klementowscy. Te rodziny żyją do dziś w Mieszkowicach. - W II RP żyło 30 nacji, 12 mln z 35 mln obywateli. Często nie wiadomo, kto był naszym pradziadem: Polak czy nie-Polak - powiedział Srokowski.
Kresy Wschodnie II Rzeczpospolitej były tyglem narodów. Czy kiedyś doczekamy się wspólnych wysiłków wszystkich mieszkających tam wtedy nacji w stworzeniu w miarę obiektywnej historii tamtej ziemi? Czy jest to w ogóle możliwe? Na razie dominuje perspektywa etniczna - tak jak w książce o Hnilczu. W rezultacie słuchamy piewców świata, który nie tylko już nie istnieje, lecz mamy nawet wątpliwości, czy kiedykolwiek istniał, przynajmniej w formie szczęśliwej Arkadii, która skończyła się w 1945 roku. Ale czy jest sens czekać na wspólną, ponadnarodową pamięć historyczną, skoro niemożliwa jest ona nawet wewnątrz jednego narodu? My, Polacy, widzimy to dziś bardzo dobitnie, zasadniczo różniąc się w wielu istotnych kwestiach, dotyczących naszej historii.
Tekst i fot. Robert Ryss