Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 40 z dnia 07.10.2014

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Prokuratorskie zarzuty w Gryfinie
Politycy odkrywają karty
Mieć winiarski gen
Świat roślin i kobiet
Wybierz inwestycje
Szkoły pustoszeją
Brzemię świadków
Trzy rocznice
Gra z żurawiami
Olimpijski Krzymów
Sport

Brzemię świadków

Jak już wcześniej informowaliśmy, Stowarzyszenie Historyczno-Kulturalne Terra Incognita w Chojnie wydało w tym roku książkę „Dawne cmentarze żydowskie powiatu gryfińskiego i stargardzkiego” autorstwa zmarłego w 2011 roku berlińczyka Eckeharta Ruthenberga. Promocji tego wydawnictwa towarzyszyły dwie debaty: w Chojnie (30 maja pt. „Polacy - Żydzi - Niemcy”) i w Stargardzie (18 czerwca - „Gdzie jest nasz brat Abel?”) z udziałem m.in. historyków, badaczy, konserwatorów zabytków, przewodniczącej Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Szczecinie. Debaty zorganizowano w ramach projektu „Różne narody, różne pamięci. Polsko-niemiecko-żydowska kultura pamięci i dziedzictwo kulturowe na Pomorzu Zachodnim oraz pograniczu polsko-niemieckim”.
Oto tekst wprowadzenia do obu debat autorstwa ich moderatora.

Jeden z nieistniejących już nagrobków
na kirkucie w Chojnie
Bezpośrednim impulsem do zorganizowania tych debat jest dzieło Eckeharta Ruthenberga, który zajmował się śladami Żydów mieszkających kiedyś tutaj. Ale jest to też dobry pretekst, by wspomnieć także polskich Żydów. Nie dlatego, że było ich wielokrotnie więcej niż niemieckich. Najpierw trochę liczb.
W 1925 roku mieszkało w Chojnie 46 Żydów, co stanowiło zaledwie 0,8% wszystkich mieszkańców, w Trzcińsku-Zdroju 20 (0,7%), Moryniu 10 (0,7%), Cedyni 7 (0,4%), Mieszkowicach tylko 1 (0,02%). Powiat chojeński liczył wtedy 24 747 mieszkańców, w tym tylko 98 Żydów, czyli 0,4%. W Stargardzie mieszkało ok. 1% Żydów. Dla porównania: mój rodzinny Lublin miał przed wojną blisko 40 tys. Żydów, czyli prawie 40%. W Warszawie żyło ich blisko 400 tys. (31%), Krakowie 26%, Wilnie 28%, Lwowie 32%, Łodzi 33%, Białymstoku 43%. Jeszcze więcej Żydów, bo nawet ponad 50%, mieszkało w wielu małych miasteczkach przedwojennej Polski. W Przytyku na Mazowszu nawet 81%, w miasteczku Orla na Podlasiu 77%, a w leżących dziś na Białorusi Wysokich Litewskich aż 91%. W samej tylko Warszawie mieszkało przed wojną więcej Żydów niż w całych Niemczech, gdzie do 1933 roku było ich 0,5 mln, a we wrześniu 1939 tylko 345 tys., i to już razem z Austrią i Czechami.
Mówi się często, że my tu, na Ziemiach Zachodnich, mamy znacznie większy problem z tożsamością niż Polacy w tzw. rdzennej Polsce: np. w Lublinie czy Krakowie. Pewnie tak, ale nie zawsze. Bo my zajmujemy się dziedzictwem żydowskich mieszkańców, których żył tu zaledwie ułamek procent, a oni tam niezbyt chętnie zajmują się historią swych żydowskich współmieszkańców, których była prawie połowa. Więc kto tu ma większy problem z tożsamością?

Ale nie w liczbach rzecz. Żydów polskich i niemieckich połączył podczas wojny wspólny los, a różniło ich tylko to, w jakim obozie zagłady zostali przez Niemców zamordowani. Dlaczego jednak, choć mieszkamy tutaj, potrzebujemy zajmować się nie tylko Żydami niemieckimi, ale i polskimi? Przede wszystkim dlatego, że jesteśmy Polakami. A między Polakami a polskimi Żydami istnieje cały czas wielki niedokończony rozdział historii, niedomknięta sprawa. I dopóki jej nie domkniemy, to nie zaznamy spokoju, bo burzyć go będą upiory przeszłości. W całej Europie w 1939 r. żyło 9,711 mln Żydów, z czego najwięcej (3,225 mln) w Polsce. W ogromnym Związku Radzieckim (łącznie z częścią azjatycką) mieszkało ich o 200 tys. mniej. Polscy Żydzi stanowili jedną trzecią wszystkich Żydów europejskich i 10% obywateli Polski. Dlatego w Polsce mieliśmy w czasie wojny najwięcej osób ratujących Żydów, ale i najwięcej osób wydających Żydów Niemcom.

Nawet gdy nie będziemy się w tym momencie zajmować najbardziej wstydliwymi rozdziałami, w których Polacy występowali w rolach sprawców zbrodni na Żydach lub w rolach szmalcowników albo wrogich czy obojętnych obserwatorów, to wielkim nieodrobionym zadaniem jest poradzenie sobie z syndromem świadków. Świadków Zagłady - niewyobrażalnej zbrodni, która w czasie wojny rozegrała się na oczach naszych rodziców i dziadków, obok naszych domów, a nierzadko w naszych domach. W kilka lat zniknęła ważna część polskiej kultury i historii. Bycie nawet bezsilnym świadkiem czegoś takiego to ogromny balast, który dźwigamy nawet wtedy, gdy nie chcemy go dźwigać albo udajemy, że go nie ma. A on ciąży na nas z taką siłą, że potrafi mocno skrzywić naszą postawę. Czasem pomaga nam (ale raczej tylko doraźnie) fakt, że inne nacje z syndromem świadków i sprawców radzą sobie gorzej i wolniej niż my, np. Węgrzy czy Litwini.
Tak jeszcze w 1963 roku wyglądała brama cmentarza żydowskiego
w Chojnie przy al. Wojska Polskiego. Przetrwał Hitlera,
a ostatecznie został zlikwidowany w 1980 roku.
Teraz jest tam pusta łąka bez żadnego nagrobka.
Ten niewyleczony syndrom świadka dotyczy też żydowskich cmentarzy i ich powojennych losów. Na przykład kirkut w Chojnie, który przetrwał wojnę, a dziś jest tylko pustą łąką. Tu też niektórzy z nas są sprawcami, a niemal cała reszta co najmniej świadkami.

Chyba nie ma lepszego remedium na ten syndrom, jak autoterapia. Mam nadzieję, że wydanie tej książki i ta debata będą małymi krokami w stronę tej autoterapii.
Robert Ryss
fot. Jerzy Baranowski

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska