Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 04 z dnia 27.01.2015

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Dwóch mężczyzn zginęło w pożarze
P. Pawłowski będzie dyrektorem COKiS-u
Ruchy miejskie - nowa siła polityczna?
Cedynia ma budżet, ale zapowiada zmianę priorytetów
Radny proponuje, jak zwiększyć budżet
Będzie kontrola umowy
Gdzie 220 tysięcy?
Skrzydła motyla nad Swobnicą
Chcą przejąć szkołę
Mają pomóc stowarzyszeniom
Złóż życzenia walentynkowe!
Skrajny Osinów
Korona Widuchowej
Sport

Ruchy miejskie - nowa siła polityczna?

Widmo zmiany krąży po miastach i miasteczkach. To widmo nazywa się ruchy miejskie i – jak wierzy wielu – są one świadectwem przebudzenia obywatelskiego polskich mieszczan. Czy te nadzieje są słuszne? Czy ruchy tego rodzaju mogą pojawiać się także w mniejszych miejscowościach?


„Twarde” dane opisujące aktywność w organizacjach pozarządowych czy poziom frekwencji w wyborach samorządowych w miastach i w wyborach do rad osiedlowych wskazują, że poziom uczestnictwa Polaków w polityce lokalnej nie jest zbyt wysoki. Jednak przemiany politycznego zaangażowania mieszkańców niekoniecznie muszą być widoczne w tych danych – a to dlatego, że niskim wskaźnikom uczestnictwa w wyborach lokalnych w ostatnich latach towarzyszy wzrost zainteresowania własnymi społecznościami, ich tożsamością, historią, kulturą. To prawda, że niektóre z takich lokalnych inicjatyw realizowane są przez nielicznych zapaleńców. Ale kiedy takim zapaleńcom udaje się zbudować koalicję wspólnie z innymi: lokalnymi działaczami, animatorami, aktywistami, wtedy pojawia się szansa na stworzenie ruchu miejskiego. Tą nazwą socjologowie określają grupowe aktywności mieszkańców miast, walczących o (lepszą) jakość życia, o tożsamość oraz o uczciwą władzę w mieście. Pojęcie to zrobiło w ostatnim roku sporą karierę, głównie za sprawą licznego udziału jego przedstawicieli w wyborach samorządowych. Termin „ruch miejski” stał się w publicystyce i „języku naturalnym” szyldem, który opisuje już nie tylko obywatelskie zaangażowanie, ale też inicjatywy wyborcze, a nawet wszelkie przygruntowe aktywności, o ile te były ukierunkowane na miasto. Tymczasem ruchy miejskie, które zaczęły pojawiać się w Europie Zachodniej na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, od początku były zorientowane na działalność polityczną i na składanie roszczeń wobec władzy. W tej tradycji ruch miejski jest przejściem na poziom wyżej w stosunku do zwykłej działalności kulturalnej na rzecz swojej społeczności – jest domaganiem się lepszej polityki, bardziej sprawiedliwego świata, ochrony małej ojczyzny. Dlatego ważnym punktem w dyskusji o tych ruchach jest pytanie o ich (czasem nadmierny) lokalny konserwatyzm. Wśród miejskich aktywistów jest dużo przeciwników włączania do opisu lokalnych kwestii języka polityki i niewiele wyjaśniających kategorii prawica - lewica. Dziurawy chodnik i niszczejąca starówka nie mają barw partyjnych, co nie znaczy, że nie są sprawami, którymi powinni interesować się politycy.

Miasto – nawet małe – jest sceną najważniejszych procesów: ekonomicznych, kulturowych, politycznych. Wypieranie małych sklepów przez sieci dyskontów, niszczenie mieszkań komunalnych, niedoinwestowanie kultury, lekceważenie głosu mieszkańców – tego rodzaju patologie współczesnej polityki widać przede wszystkim w miastach. Dlatego walcząc o to, co dzieje się w sąsiedztwie, ruchy miejskie domagają się zmiany systemowej. I tak aktywiści, walcząc o dziedzictwo kultury – tak jak w Chojnie walcząc o ratowanie średniowiecznych murów obronnych – domagają się realizowania przez władzę tego, do czego została powołana i czego częścią na pewno jest respektowanie przez nią materialnego dziedzictwa historii. To, co ważne w działalności nowych ruchów miejskich, to uniwersalny charakter ich żądań, globalny wymiar protestu przeciw pomijaniu głosu obywateli, przeciw fasadowej demokracji, przeciw władzy kapitału nad interesem mieszkańców. Oczywiście w mieście – chyba bardziej niż na wsi – ruchy społeczne potrafią skutecznie dzielić, tym bardziej że część aktywistów wydaje się nie dostrzegać, jak bardzo różne interesy mieszkańców muszą zostać pogodzone w ramach miejskiej polityki. Największa trudność, przed jaką stają lokalni aktywiści, dotyczy przełamywania wąskich interesów – klasy społecznej, grupy zawodowej, dzielnicy. Zarzut, że ruchy miejskie są partią „młodych, bezdzietnych, jeżdżących na rowerze” - jest złośliwy, ale i jest w nim ziarno prawdy, bo lokalni aktywiści mają często problem z uwzględnianiem interesów innych. W programach takich ruchów – zwłaszcza w dużych miastach - nie widać seniorów, rodzin z dziećmi. Nawet jeśli te kategorie mieszkańców są (a przecież są) zaangażowane w działalność lokalną, to nie są na pierwszym planie i to jest z pewnością błąd, bo sfera polityki powinna być dostępna dla każdego, nie tylko dla „zawodowych” aktywistów, społeczników. Chociaż polityka tworzona poza partiami i grupami interesów - powiedzmy to sobie wprost - jest zadaniem trudnym i bardzo niewdzięcznym. Spotykamy się czasami z takim zarzutem, że społecznicy rwą się do władzy, że chcą stanowisk… To dobrze pokazuje, że ciągle myśli się o radzie gminy jako o miejscu, w którym rozdaje się miejsca pracy, dzięki któremu partie polityczne i grupy interesu mogą rozdzielać wpływy. Ruchów miejskich taka strategia nie interesuje i chyba to jeszcze ciągle trudno zrozumieć niektórym wyborcom. W całej tej historii z ruchami miejskimi chodzi przede wszystkim o to, żeby robić politykę lokalną na własnych zasadach, nawet jeśli to oznacza niewielkie szanse w wyborach.

Działalność w sferze kultury jest bardziej bezpieczna niż działalność ruchów miejskich, które zwykle narażają się rządzącym swoimi żądaniami: transparentności, uczciwej polityki, wsłuchiwania się w głos mieszkańców. Całe szczęście, że władze lokalne zaczynają obawiać się przebudzenia mieszkańców i – zwłaszcza w roku wyborczym – zaczynają prezentować swoje proobywatelskie oblicze. Jednym z efektów udziału ruchów miejskich w wyborach samorządowych w 2014 roku, jest poprawa wizerunku lokalnych aktywistów i przejmowanie niektórych ich postulatów przez wielkich partyjnych graczy. Co więcej, lokalni społecznicy stają się zasobem do wykorzystania na listach partyjnych. Nie tylko ocieplają wizerunek, ale stwarzają wrażenie pełnej demokratyczności, otwartości na współrządzenie. Z tego też powodu pod szyldem ruchów miejskich występowały bardzo różne formacje: począwszy od pojedynczych osób, dla których start w wyborach był w zasadzie jedyną okazją do wspólnego zorganizowania się, aż po ugrupowania niby-bezpartyjne, które chętnie odwoływały się do idei miejskiego aktywizmu, aby ukryć swoją partyjną przeszłość. Pod tym hasłem łączyły się bardzo różne sposoby myślenia o mieście, którym próbowano jeszcze wcześniej nadać wspólny rys.

Zaistnienie na scenie politycznej i przebudzenie mieszkańców to może być jednak za mało. Sukces w Gorzowie Jacka Wójcickiego (wygrywającego urząd prezydenta w pierwszej turze) i ruchu miejskiego Ludzie dla Miasta, dwucyfrowy wynik ruchów miejskich w Toruniu, Świdnicy, Gdańsku czy Opolu, robi wrażenie, ale jak zawsze pojawia się pytanie: co dalej? Czy te ruchy sprawdzą się w rządzeniu miastem? A co z tymi, którzy wciąż mają zapał do zmian i którym nie udało się zostać radnymi lub nie planują w ogóle takiego wejścia do polityki? Pojawiają się więc pytania o sposób zorganizowania ruchu. Czy pozostajemy – jako pewien rodzaj środowiska społecznego – luźnym zbiorem ludzi o zbliżonych poglądach, mogącym od czasu do czasu zmobilizować się do wspólnego działania? A może formalizujemy naszą działalność i tworzymy organizację, która pozwoli nam przetrwać okresy bezczynności? Czy opieramy się wyłącznie o ludzi i ich zapał, czy może o powtarzalne procedury? W tym pierwszym wypadku grozi ruchom miejskim rozpad po wyczerpaniu się entuzjazmu lub odejściu liderów, w tym drugim – skostnienie i biurokratyzacja.

To, co pewne, to narastająca frustracja sposobem prowadzenia lokalnej polityki, odrywającej się coraz bardziej od spraw zwykłych mieszkańców. Przekonanie, że istniejące układy partyjne blokują wiele form oddolnej aktywności, nie może zostać zmarnowane pod postacią rytualnego narzekania i malkontenctwa. Nie dajmy się nabrać na to, że „nigdy się nie uda”, że „nie warto”. Jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało, to wspieranie ruchów oddolnych zmian w naszych społecznościach leży w interesie nas wszystkich. To naprawdę może się udać.
Maciej Kowalewski


Autor jest adiunktem w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Szczecińskiego. Zajmuje się studiami miejskimi, w swoich pracach pisze o przestrzeni miejskiej, problemach społecznych mieszkańców miast. Szczecinianin z powołania i z urodzenia. W ostatnich wyborach samorządowych był członkiem komitetu wyborczego Wygrajmy Szczecin, który startował do Rady Miasta.

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska