Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 01 z dnia 03.01.2017

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Pogrzeb ofiary zamachu
Zbieraj i pobiegnij z orkiestrą
Gminne budżety
Deforma w wersji chojeńskiej
Odszedł dyrektor Pawłowski
Czy będzie posterunek?
Marynarska opowieść
Pamiętamy
Co wiemy o Europie?
Sport

Marynarska opowieść

Adam Jędruszkiewicz dzisiaj
Adam Jędruszkiewicz (emerytowany marynarz, który pracował na statkach rybackich 25 lat) jest jednym z nielicznych mieszkańców Chojny, który mieszka w naszym mieście od 1945 roku (dokładnie od 8 listopada). Jędruszkiewiczowie osiedlili się tutaj nie jako repatrianci ze Wschodu czy też przybysze powracający z zachodniej Europy po zakończeniu wojny. Przyjechali z centralnej Polski, a dokładnie z Łomży, w poszukiwaniu lepszego bytu. Było to swoiste bohaterstwo, aby opuścić rodzinne miasto i jechać w nieznane, gdzie wówczas w powszechnym mniemaniu miały to być ziemie tylko tymczasowo oddane Polsce. Jeszcze bardziej zadziwia to, iż mama pana Adama przyjechała bez męża (zmarł w 1943 r.) z czwórką małych dzieci. Gdy zapytałem, jaki był podstawowy motyw opuszczenia Łomży, mój rozmówca nie umiał jednoznacznie odpowiedzieć, bo - jak się wyraził - nie mówiło się o tym w domu, a on nie pytał. Jak przypuszcza, zadecydowały o tym marne warunki lokalowe, a tutaj było wiele wolnych budynków do zasiedlenia. Stwierdził, iż ma przed oczyma mglisty obraz z dzieciństwa (miał wtedy 4 lata), jak wdrapywał się po schodach do mieszkania na poddaszu. Na nasze tereny nie przyjechali w ciemno, bo wuj Adama był kierowcą jakiegoś prominenta, który zajmował się osadnictwem i wiedział o pustostanach w Chojnie.
Dziś pierwszy fragment rozmowy, a właściwie opowieści, dotyczącej wątków z wczesnego dzieciństwa i lat młodzieńczych.


Tadeusz Wójcik: - Jakie najwcześniejsze obrazki i zdarzenia utrwaliły się w Pana pamięci po przyjeździe do Chojny?

Adam Jędruszkiewicz: - Zapamiętałem zrujnowane centrum miasta. Pozawalane były dachy i stropy, ale większość ścian było prawie nienaruszona. Utrwaliła mi się w pamięci glazura. Były nią wyłożone ściany. Budynki w dobrym stanie zachowały się poza centrum – tam, gdzie my osiedliliśmy się (ul. Owocowa) czy też w rejonie ul. Rogozińskiego. Zajmowali je przeważnie rosyjscy oficerowie, zanim zdążyli urządzić lotnisko. Na początku nie było one ogrodzone i można było tam wchodzić. Pamiętam jeszcze wiele budynków, których już nie ma, pomników, np. ten z aniołami przy skrzyżowaniu Jagiellońskiej i Kościuszki, dawne cmentarze, basen z przedwojennymi urządzeniami czy też pierwszą szkołę przy ul. Mieszka I. Nie chodziłem już do niej, bo w międzyczasie przystosowano budynek przy Szkolnej, gdzie jest obecnie gimnazjum. Rosjanie też mieli swoją szkołę poza lotniskiem - tam, gdzie jest teraz Ośrodek Szkolno-Wychowawczy. W Chojnie były też dwa czynne młyny: jeden za Bramą Świecką po prawej stronie drogi, gdzie była także piekarnia, a drugi w pobliżu platana.

Przy pomniku ofiar I wojny. Stał u zbiegu dzisiejszych ul. Kościuszki i Jagiellońskiej. Nie ma już pomnika, a znajdujące się przy nim wcześniej anioły stoją koło kościoła przy ul. Roosevelta.

- Jak było w szkole?

- Gdy ja chodziłem (rozpocząłem naukę w 1948 roku), to już się trochę wszystko unormowało, bo ci starsi, przerośnięci, z którymi było najwięcej kłopotów, już opuszczali szkołę. Moją pierwszą wychowawczynią była Eugenia Salamończyk. Zapamiętałem, jak wraz ze swoją panią chodziliśmy zbierać złom gdzieś za tory (obecnie ul. Polna). Było tam mnóstwo różnego żelastwa, między innymi sporo elementów z rozbitych samolotów, nawet całe aluminiowe kadłuby. Wówczas zbiórki złomu, makulatury czy butelek były bardzo powszechne. Chyba się w tych akcjach wyróżniałem, bo w klasie szóstej awansowałem na magazyniera. Dyrektor Marian Spławski powierzył mi zadanie, żebym odbierał złom i notował, kto ile przyniósł. Na koniec roku za tę pracę społeczną dostałem w nagrodę teczkę. Bardzo się przydała, bo dotychczas nosiłem zeszyty pod pachą, a obsadkę gdzieś w kieszonce. Z nauczycieli dobrze zapamiętałem jeszcze Stanisza oraz Ryszarda Kondratowicza, z którego bratem Leszkiem się kolegowałem.

Na chojeńskim basenie, który funkcjonował jeszcze w latach osiemdziesiątych, a teraz pozostały tylko ruiny

- Mama czym się zajmowała?

- Była krawcową. Na początku zatrudniono ją na lotnisku. Pracowała tam parę lat, a potem szyła w domu. Przerabiała głównie (skracała, zwężała) mundury dla lotników. Płacili marnie, ale wtedy ważniejsze od pieniędzy było zaopatrzenie. Jak przerobiła jakiemuś oficerowi mundur, to przyniósł coś z kantyny i jakoś się żyło. Było ciężko, bo oprócz mamy była nas czwórka: starsza siostra, brat starszy ode mnie 6 lat i jeszcze młodsza siostra. Mama po raz drugi nie wyszła za mąż. Wtedy po wojnie każdy szybciej stawał się dorosłym i nie był - tak jak dzisiaj - synkiem przy mamusi. Trzeba było sobie radzić, szybko się usamodzielnić. Ja po podstawówce poszedłem jako uczeń do masarni (była tutaj, gdzie obecnie spółdzielnia mieszkaniowa przy Bałtyckiej) na czeladnika. Było to na owe czasy niezłe zajęcie, bo wiadomo, że zawsze istniała możliwość przemycenia jakiegoś pętka kiełbasy. Pracowałem tam parę lat, aż do wojska. Dobrze, że mnie wzięli, bo już sam miałem obawy, że popadnę w alkoholizm. W masarni chlali litrami – wiadomo, była zagrycha. Wojsko (służyłem w Trzebiatowie w artylerii) mnie uratowało i zarazem zdobyłem tam jakby drugi zawód, bo zrobiłem zawodowe prawo jazdy, które potem mi się bardzo przydało. (cdn.)
Rozm. Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska