Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 10 z dnia 07.03.2017

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Wyklęta pamięć
Z Włóczykijem w różnych światach
Oświatowe perturbacje
Czy w Chojnie będzie filia kuratorium?
DIROW się tłumaczy
Wystąpią, ale jeszcze nie teraz
Poradnia w większej siedzibie
Uhuru znaczy wolność
Sport

Z Włóczykijem w różnych światach

Rowerem przez Grenlandię
Co sprawia, że dwóch niepozornie wyglądających chłopaków decyduje się na rowerową wyprawę po Grenlandii? Goście Gryfińskiego Festiwalu Miejsc i Podróży „Włóczykij” Kuba Rybicki i Paweł Wicher postanowili dla odmiany (wcześniej przemierzali na jednośladach zamarznięty Bajkał) pojeździć po skutych lodem górach, jeziorach i fiordach.
Podczas prezentacji 25 lutego już na wstępie, uprzedzając pytanie słuchaczy, wyjaśnili, dlaczego właśnie tam ich tym razem pognało. Otóż podczas podróży w ciepłe miejsca najbardziej uciążliwe były komary i sam fakt, że jest gorąco. Trzeba wtedy wstawać bardzo wcześnie (a ta dwójka na pewno tego nie lubi), jechać do godziny 11 (czyli dopóki jest jeszcze znośna temperatura), później przespać upały i jechać znowu wieczorem i w nocy. Takie rzeczy nie zdarzają się w północnych regionach – tam słońce wita dopiero koło południa, a noce są wspaniale długie, co dla potencjalnych śpiochów ma duże znaczenie. Ale cierpiący na bezsenność też nie będą zawiedzeni – zorze polarne ze zdjęć chłopaków zapierały dech, odbierały mowę i sprawiały, że człowiek obiecywał sobie, iż koniecznie zobaczy to na własne oczy.

(fot. Włóczykij)

Kuba i Wicher do wyprawy podeszli z wielkim dystansem – nie ścigali się, nikomu nic nie udowadniali, jakieś rekordy zostały zupełnie w tyle – liczyła się przygoda i chęć przeżycia czegoś zupełnie innego. Po drodze mierzyli się z przeszkodami, z którymi nie tylko psie zaprzęgi nie dawały sobie rady, ale także śnieżne skutery – więc wcale łatwo i przyjemnie nie było. Zdarzało się nawet, że zamiast jechać, musieli przez paręnaście kilometrów pchać rowery. Już pierwszego dnia przyszło im zmierzyć się z zerwanym łańcuchem i mocowaniem przy saniach, ale - jak twierdzą - na wszystko najlepsza jest srebrna taśma, tak więc i z takimi przeszkodami sobie poradziła.
A w grenlandzkich miasteczkach ludzie mili, ceny potrafią zabić największy głód i pragnienie, a w nocy słychać głównie wycie psów (każde domostwo ma ich kilkanaście). W sklepie można kupić dziecku na pamiątkę Lego City w zimowej scenerii i z niedźwiedziem jak żywym, ale za to w Wielki Czwartek Kuba i Wicher mogli zapomnieć o kupnie jakiegokolwiek alkoholu. W tym czasie obowiązuje prohibicja, do której należy się zastosować – nawet jeśli jesteś z Polski, masz osiemnaście lat i długą brodę.
I co ciekawe, nawet na Grenlandii można spotkać swoich. Naszym podróżnikom udało się wybrać na polowanie z Pawłem – Polakiem z Poznania, który ożenił się z Grenlandką. Dzięki temu próbowali lokalnych potraw (a je się tam zarówno wieloryby, jak i renifery czy foki), ale przede wszystkim dowiedzieli się wiele o tym narodzie. W Grenlandii jest największy odsetek samobójstw na świecie. Kuba tłumaczył to zmianą trybu życia tamtejszej ludności. Przemiany nastąpiły w ciągu zaledwie dwóch pokoleń, a prostych myśliwych posadzono nagle za biurkiem, kazano pracować osiem godzin, a później wracać do mieszkania w bloku. Być może to przyczyniło się do tego, że naród ten ma problemy z alkoholem i narkotykami, a samobójstwa popełnia tam jeden na pięciu mieszkańców.
Jedna z cieplejszych zim w ciągu ostatnich lat pokrzyżowała plan chłopaków i nie mogli wracać przez zamarznięte fiordy, więc wyruszyli tym samym szlakiem, którym dotarli do miejsca docelowego. I mimo że trasa była już im mniej więcej znana, to - jak powiedział Kuba - „ta droga była zupełnie inna”. I ja doskonale go rozumiem: niby wszędzie lód i śnieg, ale człowiek już inny, bo bogatszy - o nowe doświadczenia wrażenia i uczucia.
Marta Walkowiak


Wietnam i Filipiny
Andrzej Meller
Tomasz Owsiany
O słodko-gorzkim Wietnamie opowiadał 24 lutego Andrzej Meller, który przez pięć lat często odwiedzał lub wręcz mieszkał w tym dalekim kraju. Jak zwykle w takich relacjach, dużo było paradoksów, trudno zrozumiałych lub co najmniej zadziwiających z perspektywy środkowoeuropejskiej. Na Wietnam w drugiej połowie XX wieku spadło tyle bomb, że wykonane są z nich dzwony w wielu miejscowościach.
Andrzej Meller to nie tylko dziennikarz i reporter, ale także korespondent wojenny. Dla „Tygodnika Powszechnego” relacjonował m.in. wojnę w Osetii Południowej i wojnę domową w Libii. Syn byłego ministra spraw zagranicznych Stefana Mellera, brat Marcina - dziennikarza prasowego i telewizyjnego, wieloletniego naczelnego polskiej edycji „Playboya”.

Tomasz Owsiany przez osiem miesięcy samotnie podróżował po Filipinach. Żeby lepiej zrozumieć ten złożony z blisko ośmiu tysięcy wysp kraj, nauczył się języka tagalskiego i starał się żyć tak jak mieszkańcy. Nie było to proste, bo Filipiny są niezwykle zróżnicowane. Poznał zarówno plemienne wioski, jak i kolonię karną, a nawet obóz partyzantów.


Czesław Mozil
Czesław Śpiewa i mówi
Ci, którzy spodziewali się typowego koncertu, mogli czuć się zawiedzeni. Natomiast usatysfakcjonowani byli ci, którzy cenią spotkania z oryginalnymi i twórczymi osobowościami. Bo Czesław Śpiewa Solo Act (24 lutego na Włóczykiju w Gryfinie) było właśnie takim spotkaniem. Czesław Mozil przed swym występem oglądał tu jedną z podróżniczych prezentacji, co skomentował później następująco: „Do tej pory myślałem, że mam ciekawe życie, a okazuje się, że mam nudne”.
Mozil to człowiek niezwykle dynamiczny, mówił bez przerwy przez półtorej godziny, okraszając swe wynurzenia, spostrzeżenia, refleksje i anegdoty oszczędnym akompaniamentem na elektrycznym pianinie i akordeonie oraz śpiewając zaledwie parę swych piosenek czy raczej ich fragmenty (warto zaznaczyć, że jest on absolwentem Duńskiej Królewskiej Akademii Muzycznej). To werbalne ADHD Czesława wypełnione było opowieściami o jego dziecięcych doświadczeniach emigracyjnych (wyjechał z rodzicami z Polski do Danii w wieku pięciu lat), a potem o wrażeniach będących efektem konfrontacji z różnymi postawami po powrocie do kraju. Mówił też o tym, jak to jest być artystą niepopularnym, a potem bardzo popularnym i w końcu telewizyjnym celebrytą. Dzielił się uwagami o rozmaitym przeżywaniu i definiowaniu patriotyzmu. A to wszystko w bardzo szczerej formie: dowcipnej, pełnej sarkazmu i ironii, ale przede wszystkim autoironii, bo Czesław potrafi się śmiać z samego siebie, a to - jak wiadomo - jest najlepszą miarą poczucia humoru. Wykpiwa różne fobie: np. homofobię, islamofobię (mieszkając w Danii, od małego miał wielu muzułmańskich kolegów), a przede wszystkim ksenofobię, czyli lęk i agresję przeciw temu, co odmienne. Patrzenie z perspektywy dwóch krajów bardzo pomaga w dostrzeganiu rzeczy, których nie widzą ludzie żyjący cały czas w jednym miejscu.
Puentę występu Czesława Mozila streścić można następująco: to dziwne, że niektórzy ludzie w naszym kraju nie potrafią zrozumieć, iż jako Polacy jesteśmy po prostu różni. I jest to całkowicie normalne, a nawet wręcz pożądane, korzystne i wartościowe.


Marek Niedźwiecki
Radiowiec o Australii
To wydarzenie na tegorocznym Włóczykiju cieszyło się chyba największym zainteresowaniem: na spotkaniu z Markiem Niedźwieckim 28 lutego sala widowiskowa GDK wypełniła się po brzegi. Co dziennikarz muzyczny robił na podróżniczym festiwalu? Otóż mówił o Australii, do której jeździ od blisko 20 lat. Opowieści ilustrowane były setkami fotografii, głównie z zapierającymi dech widokami australijskiej przyrody. Towarzyszyły temu anegdotki i masa ciekawostek z tego egzotycznego dla nas i geograficznie najdalszego kontynentu.
Na spotkaniu z legendą radia nie mogło zabraknąć pytań o australijską muzykę oraz opowieści o radiowej Trójce, a przede wszystkim o kultowej liście przebojów, którą 35 lat temu stworzył tam Niedźwiecki. Do Gryfina przybyło wielu jej fanów - przedstawicieli kilku już pokoleń słuchaczy. Były też niewesołe refleksje na temat obecnej kondycji Trójki.
Na koniec do gościa ustawiła się długa kolejka po autografy, które wpisywał w swe książki, zwłaszcza w najnowszą, zatytułowaną „Australijczyk”.
Tekst i fot. Robert Ryss

Andrzej Urbański
(fot. Zb. Włodarczyk)

Nocą przez puszczę
W sobotę po południu w ramach tegorocznego 11. Gryfińskiego Festiwalu Miejsc i Podróży „Włóczykij” wystartował Ekstremalny Nocny Rajd na Orientację Włóczykij Trip Extreme. Tym razem, w jubileuszowej dziesiątej edycji były do wyboru dystanse 25 i 50 km, czyli inaczej niż w poprzednich latach, kiedy do pokonania było 50 i 100 km. Uczestnicy przemierzali wschodnie rejony gminy Gryfino oraz Puszczę Bukową, a po drodze trzeba było odnajdywać punkty kontrolne.
Trasę 50 km najszybciej pokonał 65-letni gryfinianin Andrzej Urbański z czasem 5 godz. 36 min. Drugie miejsce zajęli Michał Dziubiński i Marcin Kłopotek (5:54). Na 40. miejscu sklasyfikowani zostali Katarzyna i Dominik Smulscy z gminy Widuchowa (8:55). Wystartowało 196 zawodników, a 15 nie ukończyło rajdu.
Na dystansie 25 km zwyciężyli Paweł Markowski i Robert Nowicki (5:28). Następny był Tomasz Kucharski (6:08). Na starcie stanęło 114 osób, a ukończyło 109.
(rr)

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska