Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 10 z dnia 11.03.2014

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Burmistrz po przejściach kandyduje po raz piąty
Bociany już są!
Swobodnie o Swobnicy - krok następny
Dwie wieże
Zabytek: chluba czy kłopot?
Zabytki chronione
Czy będzie McDonald w Osinowie?
Tłusty czwartek, Popielec, psotne środopoście
Polsko-niemieckie zapusty
Nie zapraszają radnego
Co z tą wodą?
Sport

Tłusty czwartek, Popielec, psotne środopoście

Okres świąt wielkanocnych i poprzedzający go Wielki Post to w polskiej tradycji czas obfitujący w różnorodne obrzędy i niezliczone zwyczaje, kultywowane na różne sposoby w poszczególnych regionach kraju. Część przeszła już do historii, zachowując się w opowiadaniach ojców i dziadków, a inne przetrwały do dziś w nieco zmodyfikowanych formach. Właśnie jesteśmy bezpośrednio po doznaniach tłustego czwartku, kusaków i Środy Popielcowej, a czeka nas środopoście i liczne tradycje związane ze świętami Wielkiej Nocy. Przypominamy więc kilka informacji i spostrzeżeń w myśl zasady, że tradycje należy kultywować.

Tłusty czwartek
Niektóre źródła podają, iż tradycja tłustego czwartku może wywodzić się ze starożytności, gdy w Cesarstwie Rzymskim kultywowano „tłusty dzień” z okazji pożegnania zimy i powitania lata. Obżerano się wtedy tłustościami. W Polsce ponoć już w XVI wieku w ostatni czwartek karnawału kto mógł sobie na to pozwolić, zajadał słodkie pączki. Obecnie nasi rodacy konsumują corocznie w tym dniu około 100 mln tych pampuchów. Piszący ten tekst średnią krajową przekroczył przeszło dwukrotnie, chociaż do ortodoksyjnych tradycjonalistów zaliczyć go nie można.
Tradycja tłustego czwartku nie jest domeną Polaków, bo w paru europejskich krajach również jest kultywowana. Najbardziej chyba w katolickich regionach Niemiec, gdzie nawet dzieciaki mają wolny dzień od lekcji, a psotne panie chodzą z nożyczkami i obcinają chłopom krawaty. Tam tłusty czwartek nazywany jest także babskim karnawałem i oprócz obżarstwa słodkościami, ma sporo elementów rozrywkowych. W niektórych państwach, np. we Francji czy w Anglii, podobne objadanie się jest w ostatni dzień karnawału, czyli we wtorek (tłusty wtorek), a w Norwegii jest tłusta niedziela.

Kusaki zanikają
Ostatnie dwa dni karnawału w moich rodzinnych stronach na Kielecczyźnie nazywano kusakami. Nie funkcjonowała obecna nazwa „ostatki”. Były to jednak autentyczne ostatki. Na wsiach urządzano zabawy, a w domu w miarę możliwości raczono się mięsiwem. Sąsiedzi zbierali się przy mocniejszych trunkach. Godzina 24 we wtorek była absolutnym granicznym czasem wszelkich rozrywek.

Popielec
Tradycja posypywania głów popiołem wywodzi się z wczesnego średniowiecza, bo już w VII wieku przyjął się zwyczaj, że w środę przed I niedzielą Wielkiego Postu po odbytej spowiedzi wypraszano publicznych pokutników z kościołów na zewnątrz, a kapłani posypywali im głowy popiołem. Już oczyszczeni mogli z powrotem wejść do świątyni. Rytuał ten z czasem rozpowszechnił się i poddawała mu się coraz liczniejsza rzesza wiernych. Od 1091 roku, po synodzie w Benewencie, papież Urban II nakazał wprowadzenie tego obrzędu w całym Kościele katolickim. W Polsce Środa Popielcowa do tej pory kultywowana jest z dużą atencją. Chociaż nie jest to święto kościelne, świątynie wypełnione są wiernymi. Gorzej jest natomiast z przestrzeganiem w tym dniu ścisłego postu. Zwierzchnicy kościelni, godząc się z rzeczywistością, ogłaszają wciąż łagodniejsze formy kulinarnych ograniczeń. W moim dzieciństwie nie było żadnego „ale”. Ojciec nie pozwalał nikomu w tym dniu tknąć niczego, co kojarzyłoby się z tłuszczem – nawet mleka. Dwie, trzy kromki chleba z czarną zbożówką musiały wystarczyć na cały dzień. Trudno było sobie wyobrazić, aby ktoś w środę popielcową jadł wędlinę czy mięso. Na wsi byłby napiętnowany jako prowokator, bluźnierca i wyrzutek społeczeństwa. Nie miałby szacunku u nikogo.

Środopoście
Z tradycji wielkopostnych, które tu, w naszych rejonach, są zupełnie nieznane, a na Kielecczyźnie były powszechne, wymienić należy tzw. środopoście. Jak sama nazwa wskazuje, był to dzień, a ściślej środkowa noc Wielkiego Postu. To taki przerywnik w żałobnym czasie. W ową noc młodzi ludzie zabawiali się w swoisty sposób: malowali bramy lub zamieniali je, przenosząc nawet po kilkaset metrów od domów. Powszechne było podpieranie drzwi solidnym kołkiem, aby gospodarz nie mógł wyjść z domu. Nieraz męczył się parę godzin, aby wyleźć z chaty, bo wtedy okna były do połowy ogacone i nie można było ich otworzyć. Często zapychano czymś kominy i rano, kto się w porę nie zorientował, zadymił niemiłosiernie mieszkanie. Najpopularniejsze było jednak wyprowadzanie wozu z podwórka i wpuszczanie gdzieś do pobliskiego bajora. Wtedy właściciel przy uciesze gawiedzi mozolił się pół dnia, żeby go wyciągnąć. Bardzo popularnym żartem było też wieczorem wpuszczanie wróbli do mieszkań. Machając skrzydełkami, wróbelki gasiły lampę naftową (nie było wtedy „elektryki”) i był ubaw po pachy. Gdy tylko lampę zapalono, lecące do światła ptaszki znów ją gasiły. Nie wiedzieć czemu, strasznie w tę noc byli prześladowani starzy kawalerowie, których w mojej wiosce było kilku. Zawsze mieli pomalowane bramy i szyby. Teraz śmieszą takie banalne dowcipy, ale wtedy młodzież musiała od czasu do czasu coś nabroić, żeby móc o czym opowiadać. Nie było telewizji, transmisji sportowych, Internetu itp. Na wsi w zimie można było zgłupieć z nudów. Dziewczyny spotykały się przy darciu pierza, a chłopcy rżnęli w karty lub grali w dupniaka.

Rezurekcyjne rydwany
Z innych zwyczajów w mojej wiosce zapamiętałem także konne wyścigi. Na mszę rezurekcyjną chodziło się do kościoła oddalonego o 6 km. Pójście na mszę „do dnia” - jak mówiono - było już pewną nobilitacją, bo dzieci z reguły tam nie brano. Powód był oczywisty. Kościół nie mógł pomieścić wszystkich wiernych (była jedna świątynia na siedmiotysięczne miasteczko i parę wiosek) i część stała na dworze. Gdy ludziska wychodzili z kościoła, robiła się fala jak na stadionie piłkarskim i niejednego solidnie poturbowano. Niektórzy jeździli do kościoła wozami, zostawiając je na pobliskim placu targowym z uwiązanymi do ogrodzeniowej żerdzi końmi. Gdy tylko ksiądz udzielił błogosławieństwa, ruszano biegiem do koni, zaprzęgano je i zaczynał się wyścig: kto pierwszy przyjedzie do wsi. Nieraz były to gonitwy przypominające rzymskie igrzyska. „Baby na wozach piszczały, iskry szły spod kopyt końskich, a woźnica świstał batem”. Później o zwycięzcy długo rozprawiano, opowiadając w szczegółach o niuansach wyścigu. Chłopcy posiadający rowery kopiowali tę rywalizację, ale ranga sukcesu była dużo niższa.
Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska