Co wiedzą w Warszawie o przestępczości
na pograniczu?
Kilkakrotnie informowaliśmy o wieloletniej i żmudnej procedurze tworzenia nowej umowy o współpracy polskiej i niemieckiej policji oraz służb celnych i granicznych. Poprzedni dokument pochodzi jeszcze z innej epoki i niedostosowany jest do braku kontroli granicznych. Po trzyletnich negocjacjach umowę podpisano w maju ubiegłego roku. W grudniu ratyfikował ją Sejm, a w styczniu Bundestag. Nowe porozumienie przewiduje bardziej elastyczne procedury, w tym możliwość zatrzymania podejrzanego przez polską policję w Niemczech i odwrotnie. Jest to niezbędne, by skutecznie i szybko chwytać przestępców, łamiących prawo w kraju sąsiada. Dodajmy, że wskaźniki ponadgranicznej przestępczości są bardzo niepokojące, zwłaszcza po niemieckiej stronie granicy, o czym też informowaliśmy. Chodzi głównie o plagę włamań i kradzieży. Sprawcy to nie tylko Polacy, ale jest ich na tyle dużo, że bardzo psują wizerunek naszego kraju w Niemczech. A podobno na tym wizerunku bardzo nam zależy.
Umowa ma wejść w życie 9 lipca. Jednak polscy politycy opozycyjni już ją krytykują, zwłaszcza PiS. Dziennik „Märkische Oderzeitung” 10 czerwca przytoczył słowa posła tej partii Jarosława Zielińskiego – wiceprzewodniczącego sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych. Według niego umowa „umożliwia niemieckim służbom niekontrolowane działanie na polskim terytorium”. Jak komentuje to dziennikarz tej gazety Dietrich Schröder, poseł nie wspomina, że takie same uprawnienia zyskają polscy policjanci w Niemczech. Przypomnijmy, że parę miesięcy temu 142 posłów (w tym aż 122 z PiS) głosowało za odrzuceniem umowy.
Nasilenie się w ostatnich latach włamań i kradzieży (nie tylko na pograniczu niemiecko-polskim, ale i niemiecko-czeskim) skłoniło np. władze Saksonii do domagania się przywrócenie kontroli na przejściach granicznych. Jednak – jak informuje gazeta „Lausitzer Rundschau” z 15 czerwca i serwis Transodra – rząd federalny Angeli Merkel nie zgodził się na to.
(rr)