Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 15 z dnia 12.04.2016

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Wiatraki na biegu wstecznym
Jest po czym oprowadzać
Nad Odrą znów o historii dawnej i nowszej
Jedwabne i uchodźcy
Tańczą 25 lat
Weto dla bezprzetargowej elektrowni
Burmistrz nadal bez większości
Modernizacja moryńskich dróg
Sport

Jedwabne i uchodźcy

W naszej dyskusji o wyzwaniach, jakie naszej tożsamości stawia teraźniejszość, dotychczasowe głosy to: Robert Ryss - nr 46 i 49/2015 oraz 6/2016, Michał Gierke - nr 51-52/2015 i 4/2016, Tomasz Zgoda - nr 3/2016, Mariusz Moska - nr 5/2016 i nr 11/2016, Jarema Piekutowski - nr 7/2016, Saba Keller - nr 9/2016. Dziś odpowiedź Roberta Ryssa.


W „Gazecie Chojeńskiej” od lat poruszamy kwestie tożsamości: głównie lokalnej i regionalnej, ale nie tylko, bo ściśle wiążą się one z tożsamością narodową, europejską, chrześcijańską, ogólnoludzką. Każdy jej rodzaj wymaga stałego wysiłku w ciągłym samookreślaniu się. W tych wysiłkach nie jesteśmy odosobnieni, bo podobne pytania stawiano np. na zakończonym 13 marca Zjeździe Gnieźnieńskim (w 1050-lecie chrztu Polski): co to znaczy, że jesteśmy chrześcijanami? I czy nimi naprawdę jesteśmy?
Różne wątki dyskusji na naszych łamach tylko pozornie są od Sasa do Lasa. Mają wspólny mianownik, bo od samookreślenia się i zdefiniowania tożsamości zależy zarówno nasz stosunek do uchodźców, obcych (czy do Innego), jak i stosunek np. do zbrodni w Jedwabnem, czyli nasza gotowość (lub jej brak) do pogodzenia się z tym, że w historii bywaliśmy nie tylko bohaterami i ofiarami, lecz także zbrodniarzami i ludobójcami.


„Znaj proporcją, mocium panie!”
Mój adwersarz Mariusz Moska wypomina mi (GCh nr 11), że teraz reaguję na poczynania PiS-u, a nie reagowałem na to, co robiła PO. Pisałem już wcześniej (nr 6), że reaguję wtedy, gdy poziom patologii czy zagrożeń przekracza masę krytyczną: „Jest to więc kwestia nie zerojedynkowa, lecz leżąca w proporcjach”. Każda partia robi różne wybryki, lecz nie każda robi ich jednakowo dużo i jednakowo bulwersujących. Partia Jarosława Kaczyńskiego w ciągu trzech miesięcy wyrobiła 25-letnią normę wybryków wszystkich pozostałych partii razem wziętych. Żadna władza w ćwierćwieczu wolnej Polski w imię paranoicznych obsesji nie gardziła milionami Polaków i polskim państwem, opluwając jego najważniejsze instytucje. Wygrane wybory dają mandat do rządzenia, ale wyłącznie w granicach prawa i konstytucji, a nie przy ich deptaniu. Dlatego trudno komuś zarzucać, że równie gwałtownie nie reagował wcześniej na wyskoki innych partii. A że różnica proporcji jest ogromna, mówię nie tylko ja. Jestem w świetnym, nader licznym, nawet międzynarodowym towarzystwie. No chyba że ktoś uważa, że cały cywilizowany świat uknuł wrogi spisek przeciw Polsce (a raczej przeciw PiS-owi). Ale o aż taką nonszalancję intelektualną Mariusza Moski nie podejrzewam.
W przeróżnych hasłach Kaczyńskiego nie jest dla mnie najważniejsza ich zawartość nacjonalistyczna bądź socjalistyczna. Najmocniej przykuwa mą uwagę (a jednocześnie odstręcza) firmowy znak Kaczyńskiego i jego wyznawców: podwójna moralność oraz obelgi i insynuacje, rzucane wobec tych, którzy się z nim nie zgadzają. Trudno się więc dziwić, że potraktowałem M. Moskę jako skażonego tą brzydką przypadłością, skoro twierdzi (w nr. 5), że pisząc swoje teksty, reaguję „na sygnał dany z Centrali”. To dla dziennikarza i publicysty jedno z bardziej obraźliwych oskarżeń. Ale skoro pan Moska rzuca obelgi samorzutnie, to przepraszam go za porównanie z J. Kaczyńskim. Co ciekawe, w reakcji na ten sam mój tekst Saba Keller (w nr. 9) poniekąd zarzuca mnie i „Gazecie Chojeńskiej”... nadmierną niezawisłość.


Co jest najważniejsze?
W każdej dyskusji, zanim zajmiemy się szczegółami, warto najpierw skupić się na sprawach zasadniczych, bo inaczej zmarnujmy masę czasu, tracąc z oczu istotę sprawy. Na przykład - jak już pisałem - w sprawie Trybunału Konstytucyjnego drugorzędne znaczenie mają tacy czy inni sędziowie i sposób ich wyboru, a najistotniejsze jest to, co liderzy PiS-u mówią w ogóle o Trybunale (a więc i o klasycznym trójpodziale władzy). A mówią, że nie zamierzają akceptować żadnej niezależnej kontroli nad swymi poczynaniami. Taka kontrola to główna różnica między demokracją konstytucyjną a władzą autorytarną lub dyktaturą. I to jest istota sporu. Podobnie z innymi, klasycznymi już polskimi sporami. Dla osób krytykujących ustalenia w sprawie mordu w Jedwabnem (i w wielu innych miejscowościach) mniej ważne są źródła, zeznania, raporty, wyniki śledztwa, gdyż najważniejszy jest dogmat, że Polacy nigdy w historii nie występowali w roli sprawców ludobójstwa, a byli zawsze męczennikami i bohaterami. Inny przykład: w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy smoleńskiej dla tak wielu osób nieważne okazują się ustalenia ekspertów, gdyż znacznie ważniejsze jest założenie, że prezydent ich państwa nie mógł zginąć przez splot głupich przypadków, bałaganu i braku profesjonalizmu. Znacznie „godniejszym” powodem jest zamach i spisek złowrogich sił. Z kolei w sporach o stosunek do uchodźców tak naprawdę mało ważne jest, czy są to muzułmanie, chrześcijanie czy Polacy z Kazachstanu. Jak powiedział Dariusz Rosiak w Gryfinie na festiwalu „Włóczykij” 6 marca, „jeśli nie umiemy przyjąć obcego, to nie będziemy także potrafili przyjąć uchodźców, niezależnie, czy będą to muzułmanie, czy chrześcijanie”. A „obcy” czy „inny” jest tu pojęciem niezwykle pojemnym, albowiem mamy trudności z koegzystencją nawet ze współziomkami, którzy - choć mają taki sam kolor skóry, są wyznawcami tej samej religii i mówią tym samym językiem, to nie pasują do naszych wyobrażeń „prawdziwego Polaka”.
Inaczej mówiąc, w takich sporach, zamiast kłócić się o detale, warto zadać pytanie, do czego jest komuś potrzebna taka, a nie inna wizja. I czy przyjęcie przez niego innych argumentów nie spowoduje zawalenia się całego świata i wszystkiego, w co wierzy.

Spór o Jedwabne jest tu znakomitym przykładem. M. Moska jako przeciwwagę dla raportu Radosława Ignatiewa rzuca kilka nazwisk, także utytułowanych. Pomijam już, że powołuje się też na „autorytet” antysemitów w rodzaju J.R. Nowaka (równie dobrze można zapytać wilka, co sądzi o zabijaniu owiec). Mój adwersarz zapomina, że to nikt inny, tylko R. Ignatiew jako prokurator IPN prowadził przez cztery lata żmudne postępowanie, analizując dokumenty i przesłuchując świadków, co doprowadziło go do ustalenia, że „wykonawcami zbrodni jako sprawcy sensu stricto byli polscy mieszkańcy Jedwabnego i okolic”. Później stwierdził też, że nie zna przypadku, by Polak został ukarany przez Niemców za to, że nie wziął udziału w tej zbrodni. Innego śledztwa IPN-u nie było i nie zanosi się, żeby było. Nie da się poważnie przeciwstawić wynikom prowadzonego przez Ignatiewa śledztwa opinii osób (choćby utytułowanych), które się tym zajmowały bez porównania mniej lub wręcz wcale. Bo to tak, gdybyśmy chcieli, by przyczyny katastrofy lotniczej wyjaśnili nam ludzie mający z lotnictwem do czynienia tyle, że widują samoloty na niebie.
Dziś znaczne grupy Polaków żyją w jakichś równoległych i nieprzenikalnych światach. Reakcja sporej części osób na publikacje Grossa jest taka, jakby to on wymyślił jakieś kuriozalne tezy o zbrodni w Jedwabnem i o innych wstydliwych kartach naszej historii. Tymczasem Gross upowszechnił tylko to, co historycy wiedzieli i publikowali już kilkadziesiąt lat przed nim! Jest także nieocenione Centrum Badań nad Zagładą Żydów, funkcjonujące od kilkunastu lat w Polskiej Akademii Nauk. Jego owocem jest mnóstwo opasłych źródłowych tomów. Po ich lekturze, owszem, można czynić Grossowi zarzut, że... nierzadko bywało gorzej, niż on pisze. Dlaczego tak wielu Polaków (w tym i profesorów) nie chce czytać tego, co ustalili naukowcy z PAN? To już pytanie nie do historyków, lecz do psychologów... Ale dopóki kolejni historycy nie przedstawią innych źródeł, nie mamy wyjścia, by co najmniej przyjąć je do wiadomości. Archiwa są dostępne. Tyle że pewne ich działy są omijane z daleka, co dostrzegł Mirosław Tryczyk, gromadząc materiały o ponad stu podobnych zbrodniach na Żydach na Podlasiu.


Miłe mniemania i bolesne fakty
Jeśli wyniki naukowych badań konfrontuje się wyłącznie z opiniami, sądami czy mniemaniami, to racjonalne podejście zastępuje wtedy ideologia - oparta na nienaruszalnych dogmatach. A jeśli w obliczu dogmatów fakty mówią co innego, to tym gorzej dla faktów.
Udział części Polaków w zbrodniach na Żydach absolutnie nie pomniejsza win twórców i realizatorów Zagłady, czyli Niemców, w tym także ich Einsatzgruppen, o których pisze M. Moska. Jednak jest aż nadto źródeł udowadniających, że niemała część np. Francuzów, Litwinów, Łotyszów, Węgrów, Ukraińców czy Polaków ma w Holokauście swój udział. Sytuacja Polaków jest szczególna, bo w Polsce do II wojny na tle całej Europy mieszkało zdecydowanie najwięcej Żydów (10 proc. ludności). Dlatego w czasie wojny wśród ratujących Żydów było najwięcej Polaków, ale statystycznie zapewne było też najwięcej wśród tych, którzy ich szantażowali, wydawali na śmierć lub mordowali własnoręcznie. To, co można powiedzieć z pewnością, to to, że nie wszyscy Polacy pomagali Żydom ani nie wszyscy ich denuncjowali i zabijali.
Powtórzę też, że skoro M. Moska uważa, że „w latach 1939-45 Polska była pod okupacją Niemiec i wedle prawa międzynarodowego za wszystkie siłowe rozwiązania na ludności cywilnej odpowiedzialność ponosi okupant”, to - przykładając tę samą zasadę - za masakry na Wołyniu nie są odpowiedzialni Ukraińcy, bo też byli pod okupacją. Upieranie się, że jest inaczej, to stosowanie podwójnej moralności: jak Polak zabić czyjeś dziecko - to dobrze, jak Polakowi zabić dziecko - to źle.

W sporach o uchodźców nigdy nie namawiałem do bezrefleksyjnego przyjmowania wszystkich. Chodzi mi przede wszystkim o język, jakim większość Polaków mówi o ludziach, których w ogóle nie zna. Nie ma żadnych podstaw, by wkładać ludzi do jednego worka. Tym bardziej, jeśli ma to być worek na śmieci.
Robert Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska