Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 30 z dnia 26.07.2016

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Kondycja naszych samorządów
Każda granica jest niesłuszna
Mamy nową komendę policji
Na Gotyckim Szlaku
Kandydaci śmierci
Kontrola Lotu znów w Chojnie
Atrakcje Jarmarku Moryńskiego
Krychowiak zaczynał razem z Mateuszem z Chojny
Sport

Krychowiak zaczynał razem z Mateuszem z Chojny

Grzegorz Krychowiak jest dziś doskonale znany każdemu kibicowi piłki nożnej nie tylko w Polsce. Na niedawnych Mistrzostwach Europy we Francji został wybrany do najlepszej jedenastki turnieju. Niemal równo 10 lat temu „Gazeta Chojeńska” przeprowadziła wywiad z Andrzejem Szarmachem - słynnym napastnikiem Orłów Górskiego. Wtedy zajmował się już wyławianiem młodych talentów i był menedżerem zarówno Krychowiaka, jak i Mateusza Rajfura z Chojny - wówczas reprezentanta Polski juniorów. Obaj mieli wówczas po 16 lat, rozpoczynali naukę i treningi w szkole sportowej przy francuskim klubie Auxerre Bordeaux. 4 czerwca 2006 roku Szarmach przyjechał do Chojny podpisać kontrakt z rodzicami Mateusza. Losy obu kolegów potoczyły się różnie, bo Mateusza zaczęły trapić kontuzje, zaś pochodzący z Mrzeżyna Grzegorz stał się najdroższym polskim piłkarzem. Po dwóch sezonach w hiszpańskiej Sevilli przeszedł w lipcu br. do Paris Saint-Germain, a transfer wyniósł 35 mln euro.

Andrzej Szarmach (z prawej ojciec Mateusza - Leszek Rajfur) - ur. 1950, wychowanek Polonii Gdańsk, potem w Arce Gdynia, Górniku Zabrze i Stali Mielec, a od 1980 r. w klubach francuskich. W 1981 i 1982 r. uznany za najlepszego obcokrajowca I ligi francuskiej. W ekstraklasie polskiej zdobył 109 goli, we francuskiej 96. W reprezentacji Polski w latach 1973-1982 rozegrał 61 meczów i strzelił 32 bramki. Dwukrotny brązowy medalista Mistrzostw Świata: w 1974 w RFN i 1982 w Hiszpanii, grał także w 1978 r. w Argentynie. Srebrny medalista olimpijski z Montrealu (1976), gdzie zdobył tytuł króla strzelców.
(rr)


10 lat temu w gazecie
„Gazeta Chojeńska”: - Był Pan jednym z tych polskich piłkarzy, którzy przecierali szlaki naszym zawodnikom do klubów zagranicznych.

Andrzej Szarmach: - Wtedy były w Polsce takie przepisy, że piłkarz mógł grać za granicą jak skończył 30 lat. Dopiero po Mistrzostwach Świata w Argentynie w 1978 r. przepis ten został zmieniony. Boniek był pierwszym zawodnikiem, który wyjechał mając tylko 26 lat. Jego wyjazd do Juventusu był załatwiany na szczeblu międzypaństwowym. Za Zbyszka Włosi wybudowali nam fabrykę „malucha” w Bielsku Białej.

- Obecnie nawet junior, jak np. Mateusz Rajfur, ma możliwość trenowania na Zachodzie. To ogromny skok w porównaniu z Pańskimi czasami.

- Dzisiaj nie ma żadnego ograniczenia wiekowego. Ale żeby wyjechać za granicę, to jeszcze trzeba coś umieć.

- Dzisiaj wielu młodych Polaków wyjeżdża za granicę za pracą i lepszą przyszłością. Czy to samo dotyczy młodych piłkarzy? Jak Pan ocenia system szkolenia młodzieży w polskiej piłce?

- System szkolenia jest w Polsce jeszcze w tyle. Np. we Francji kluby mają swoje centrum sportowe i zawodnicy mają możliwość uczyć się i trenować. Tam nie zajmują się tym przypadkowi ludzie, np. jakiś emeryt. Każdy klub francuski czy niemiecki ma swoich ludzi, którzy jeżdżą i obserwują zawodników. W Polsce w wieku 16-18 lat zawodnicy osiągają sukcesy i później gdzieś się gubią. Popatrzmy, ilu zawodników w reprezentacji narodowej jest z polskiej ligi? Bardzo mało. Choć część w zachodnich klubach siedzi na ławce, ale grają w reprezentacji, bo są lepsi od naszych miejscowych.

- Jak znalazł Pan Mateusza?

- Jeżdżę i oglądam mecze od I do IV ligi i wszystkich reprezentacji. Znam wielu trenerów i działaczy we francuskich I-ligowych klubach. Zwrócili się do mnie, że szukają młodych chłopaków na jakimś już poziomie. M.in. zainteresowany był kolega z Auxerre Bordeaux. Pojechaliśmy na co najmniej dwa turnieje, zobaczył Mateusza i jego kolegę Krychowiaka i powiedział, że chce tych zawodników. W tej szkółce są i młodzi Japończycy, Koreańczycy, Senegalczycy, Meksykanie itd. Patrzą tam nie tylko na umiejętności piłkarskie, ale też na wyniki w szkole. Jeśli jest z tym problem, to zawodnik ma dodatkowe lekcje wieczorami, a jak mimo to nie nadrabia, to zostaje usunięty.

- Grał Pan w słynnej drużynie Kazimierza Górskiego. Choć nie jestem teraz zagorzałym kibicem, to obudzony o północy wymieniłbym cały skład z 1974 roku. Potem, w 1982 r., też był brąz na Mistrzostwach Świata, ale to już nie była ta euforia, jak za Górskiego. Co było szczególnego w tej drużynie?

- Było wielu zawodników na jednym poziomie. Po drugie, śp. trener Górski potrafił zmobilizować nas wszystkich, wybrać najlepszych w danym dniu. Nie bał się zaryzykować postawić na młodego chłopaka.

- Pan był takim młodym chłopakiem. Dwa lata wcześniej grał Pan jeszcze w II lidze w Arce Gdynia.

- Władzio Żmuda był jeszcze młodszy ode mnie, miał 20 lat. Trener Górski był nie tylko świetnym fachowcem w dobieraniu zawodników, ale jeszcze potrafił ich zjednoczyć: młodych z doświadczonymi. Otworzył nam drzwi do wielkiej kariery. Trzeba mieć też trochę szczęścia, bo gdyby Włodek Lubański nie złapał kontuzji w meczu z Anglią w Chorzowie, to nie wiem, czy bym pojechał na mistrzostwa. U Górskiego nie było przypadku: wiedzieliśmy, na co stać Włochów, Argentynę, Haiti. (...)

- Skąd się wziął Pański boiskowy pseudonim „Diabeł”?

- Jak zaczynałem karierę w Polonii Gdańsk, to na mnie mówili Anioł. Potem grałem w reprezentacji młodzieżowej i w 1973 r. w eliminacjach do Mistrzostw Europy graliśmy w Essen z Niemcami. Przegrywaliśmy 0:2 do przerwy, ale wygraliśmy 3:2. Strzeliłem bramkę głową - podobną do tej z Włochami z 1974 r., ale jeszcze ładniejszą: po długiej centrze nabiegałem i trafiłem w samo okienko. Kapitan zespołu Jurek Kasalik mówi wtedy: „Jaki to anioł, to diabeł!”. I tak już zostało.
Rozm. i fot. Robert Ryss

„Gazeta Chojeńska” z 13 czerwca 2006 r.

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska