Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 31 z dnia 02.08.2016

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Co kryje wnętrze nowej komendy policji?
Każda granica jest niesłuszna (2)
Tropem kin przez Gryfino, Chojnę, Banie
Modelarstwo lotnicze pod Górą Czcibora
Salus kupił Kolejową
Wioska cudów
Weź książkę, przynieś książkę
Sport

Każda granica jest niesłuszna (2)

Ciąg dalszy naszej rozmowy ze Zbigniewem Antonim Kruszewskim. To warszawiak, ur. 1928, żołnierz powstania warszawskiego, więzień obozu jenieckiego, po wojnie na emigracji. Ukończył studia na uniwersytecie w Chicago, gdzie napisał doktorat o polskich Ziemiach Zachodnich. Zbierając do niego materiały, w 1959 roku odwiedził m.in. Chojnę, Cedynię, Moryń, Osinów Dolny. Plonem tych badań była książka „Granica na Odrze i Nysie i modernizacja Polski”. Po raz pierwszy „Gazeta Chojeńska” rozmawiała z nim w sierpniu 1995 roku (nr 17 z 23.08.1995). Teraz (27 czerwca 2016 roku) spotkaliśmy się w dniu jego 88. urodzin.

„Gazeta Chojeńska”: - Piłsudski miał powiedzieć, że Polska jest jak obwarzanek, bo to, co najlepsze, ma na brzegach.

Z.A. Kruszewski: - Ja zawsze ceniłem bardziej zachodnią Polskę niż Kresy Wschodnie. Nie byłem nimi zachwycony. Nie jest przypadkiem, że jedyne udane powstanie było w Wielkopolsce. Jak przyjeżdżałem do Polski, to często pytano mnie w Warszawie, czemu tak często jestem na Śląsku czy na Pomorzu. A ja mówiłem im: „Kochacie Zachód?”. Odpowiadali, że tak. „No to to właśnie jest Zachód!” - stwierdzałem - „a Warszawa jest trochę wschodnia”. Dlatego uparłem się, że będę pisać pracę doktorską o Ziemiach Zachodnich. A wtedy, pod koniec lat pięćdziesiątych, nie było w ogóle na Zachodzie książek o Polsce. Moim zdaniem był to wyraz pewnego wstydu: nie chcieli pisać książek o Polsce, bo została ona zdradzona. Na przykład mój kolega, nazywał się Zawadzki, doktoryzował się na Uniwersytecie Stanowym Illinois i chciał pisać o Gomułce i polskich kołchozach. Ale nie pozwolili mu i powiedzieli, że Polska nic nas nie obchodzi, możesz napisać o Papui-Nowej Gwinei albo o produkcji jajek w stanie Illinois. I napisał. A ja się uparłem, byłem w Chicago na jednym z najlepszych uniwersytetów amerykańskich. I napisałem książkę „Granica na Odrze i Nysie i modernizacja Polski” - z perspektywy nie historycznej, lecz społeczno-ekonomicznej. Pomógł mi sekretarz polskiej ambasady komunistycznej w Waszyngtonie. Przyszedł na zebranie polonijne, na którym mówiłem o przemianach na Ziemiach Zachodnich. Zapytał mnie, czy byłem w Polsce. Odpowiedziałem, że nie, bo mnie nie wpuścicie. „Ja panu zapewnię wizę” - powiedział. I zapewnił na cały rok. Byłem pierwszym Polakiem z emigracji politycznej i żołnierskiej, w dodatku politologiem, który przyjechał z Zachodu do PRL. To był 1959 rok. Dostałem kartkę, na której napisane było po polsku i rosyjsku, że „uprasza się wszystkie władze cywilne i wojskowe o udzielenie pomocy obywatelowi Kruszewskiemu Zbigniewowi, który prowadzi badania na Ziemiach Zachodnich”. Myśleli oczywiście, że napiszę książkę bardziej pozytywną dla nich. Ale ja pisałem m.in. o Kościele jako czynniku integracyjnym, który partia w dużej mierze rozwalała. Byli wściekli, jak po latach to przeczytali. I jeszcze napisałem o sekretarzu KC PZPR ds. edukacji, że jest antysemitą. Wtedy mi przez trzy lata wizy nie dali.

- A propos antysemityzmu. Był Pan wiceprezesem Kongresu Polonii Amerykańskiej wtedy, gdy prezesem był Edward Moskal. Określa się Pan jako filosemita, więc jak znosił Pan antysemickie wypowiedzi Moskala?

- On w ogóle nie rozumiał, czym był Holokaust. Zwracał się do mnie „profesor”, ale tak z pogardą. Miał taką nie rasistowską, ale chłopską, odziedziczoną nienawiść do Żydów. Przez jakiś czas nie chciałem ustąpić ze stanowiska, by nie robić rozłamu w momencie, gdy Polska starała się o przyjęcie do NATO i były głosowania nad tym w Kongresie USA. Ale Moskal robił dokładnie odwrotnie niż ja mówiłem. Ja z Żydami pracowałem w Chicago, a w El Paso mianowano mnie dyrektorem Muzeum Holokaustu, miałem wykłady o Żydach. Dlatego z funkcji wiceprezesa ustąpiłem po 6 latach, gdy już było zaklepane, jak Amerykanie zagłosują w sprawie Polski w NATO.

- Ale takie poglądy jak E. Moskala nie były raczej rzadkością wśród amerykańskiej Polonii, zwłaszcza tej starszej.

-Takie były ogólnie poglądy u Polonii. Niestety, podobnie było wśród emigracji solidarnościowej, czyli inteligenckiej. Inteligencja nie zdaje sobie sprawy, jakie antysemickie stereotypy wspiera. U Polaków jest kompletnie niezrozumienie losu żydowskiego w czasie II wojny. Oczywiście myśmy byli ofiarami i oni byli. Ale jest szalona różnica, gdy zginął milion dzieci żydowskich, w tym niemowląt, tylko za to, że były Żydami. Nie można tego porównywać. Tego wielu Polaków do dziś nie rozumie: ani na emigracji, ani w kraju. No i zaprzeczają Jedwabnemu. Nie należy negować rzeczy, które są oczywiste! A po wojnie ok. tysiąca Żydów zginęło w Polsce wskutek nienawiści. W Izraelu, gdy w Yad Vashem zapaliłem menorę na cześć mojej matki, to jeden z Żydów powiedział mi, że jego brata zabił NSZ. Takie historie były i nie można im zaprzeczać. Dlatego flaki mi się przewracają, jak widzę teraz w Polsce wzrastający nacjonalizm.

- Jednym z większych paradoksów historii jest to, że po wojnie Żydzi mieli znacznie mniej oporów przez mieszkaniem w Niemczech niż w Polsce.

- Tak. To jest bardzo smutne. A ci Polacy, którzy ratowali Żydów w czasie okupacji, to musieli potem się z tym kryć... Młody chłopak żydowski - Adaś Tepper, który przez trzy lata ukrywał się w naszym mieszkaniu w Warszawie, skończył podchorążówkę AK, nic nam nie mówiąc. Zginął w powstaniu warszawskim. Spotkałem go, jak schodziłem do kanałów na ul. Mokotowskiej, koło placu Unii. Był tam komendantem barykady.

- Czym dla Pana było powstanie?

- Jak się ma 16 lat, to się różne głupstwa robi. Powiedziałem, by dali mi najbardziej niebezpieczne zadanie. No to powiedzieli: „Dobrze, przejdziesz dwa razy linię frontu. Zaniesiesz meldunki do Milanówka i wrócisz”. Wysłali mnie kanałami i to było moje najgorsze przeżycie.

- My w zasadzie nie wiemy, co to znaczyło iść kanałami. A tam płynęły odchody i Niemcy wrzucali do włazów granaty.

- Tak. Omal tam nie zginąłem, bo miałem dość i chciałem już utonąć. Ale dziewczyna mnie uratowała, mówiąc „Ty nie możesz zginąć, bo jesteś chłopak i musisz odbudować Polskę!”. To była łączniczka Marta, która sama zginęła. Też miała z 16 lat. Przeprowadzała łączników kanałami zastrzeżonymi tylko dla nich. Do dziś mam przepustkę do kanałów: „Strzelec Jowisz - zezwala się na wejście do kanału”. Po mojej śmierci to pójdzie do Muzeum Powstania Warszawskiego.

- U Wajdy w filmie „Kanał” też dziewczyny w kanałach podtrzymywały na duchu powstańców bliskich załamania.

- Takie były polskie dziewczyny.

- Jak Pan jako żołnierz powstania patrzy na nie dzisiaj? Pochłonęło 200 tysięcy istnień Polaków i obróciło stolicę w stos gruzów.

- Jestem krytykiem powstania. Było źle zaplanowane i w tamtych warunkach nie należało go robić. Miałem butelkę benzyny, drugiego dnia dwa czołgi zniszczyliśmy na Wybrzeżu Kościuszkowskim, ale powstańcy ginęli jak muchy. W ogóle nie byliśmy uzbrojeni, a wysłali nas na karabiny maszynowe. Mój brat zdobywał radiostację na Wyścigach i nie mieli nawet pistoletów. To wszystko było beznadziejne.

- Powiedział Pan niedawno, że czuje satysfakcję, iż Solidarności udało się odzyskać wolność bezkrwawo. Ale dziś często jest to kwestionowane i słychać z ważnych ust argumenty, że w 1989 roku zabrakło w Polsce krwawej pieczęci, która byłaby cezurą czy wymierzeniem sprawiedliwości.

- To jest niesamowicie niebezpieczne, bo to mogłoby spowodować jeszcze jedną tragedię. Na Zachodzie żywy był stereotyp, że Polacy zawsze giną dla honoru i nigdy niczego nie osiągają. Dlatego Solidarność była niesamowitym przełomem, bo Polacy zwyciężyli kompromisem, czyli Okrągłym Stołem. A na Zachodzie spodziewano się, że w Polsce będzie powstanie. Dlatego u Amerykanów, na amerykańskich uniwersytetach załamał się ten stereotyp Polaka i zmienił się wizerunek - na wzór Czechów, którzy zawsze byli szalenie szanowani. Tym zaimponowała Solidarność. Dlatego dla mnie to jest jej sukces. A krwawa awantura mogła wywołać nieobliczalne skutki. Pamiętajmy, że jeszcze ponad dwa lata wojska radzieckie stacjonowały u nas i w sąsiednich krajach. Nikt nie był jasnowidzem i nie mógł przewidzieć, co będzie.
Rozm. i fot. Robert Ryss

* * *

Oceniajcie wojnę nie z perspektywy zwycięskich bitew i spotkań żołnierzy, tylko ofiar niewinnych cywilów
Wszystkim doszukującym się w wojnach czegoś pozytywnego czy uszlachetniającego, miłośnikom wojennych inscenizacji i zabaw z karabinami dedykujemy słowa prof. Zbigniewa Antoniego Kruszewskiego (wywiad z nim jest na sąsiedniej stronie), wygłoszone do młodzieży niemieckiej i polskiej w 2013 roku w Peenemünde, gdzie w czasie wojny hitlerowcy konstruowali swe śmiercionośne rakiety V-1 i V-2:

„Jestem obywatelem amerykańskim, przyjechałem do was 10 tys. km z El Paso w Teksasie. Ale jestem także byłym żołnierzem Armii Krajowej, która walczyła przeciw nazizmowi przez całe sześć lat wojny. I niestety, tragicznie byłem dotknięty tą wojną. Straciłem moją matkę w obozie Ravensbrück, a moja babcia została spalona żywcem [w czasie powstania warszawskiego] jako jedna z 50 tysięcy obywateli w dzielnicy Wola w Warszawie, zamordowanych przez armię niemiecką. Mam 85 lat i chciałbym przekazać wam prawdę o tragicznej II wojnie światowej, tragedii narodów Europy i świata. Powinniście wiedzieć, że wojna nie jest żadną grą wielką, tylko szaloną tragedią ludzi, która zaczyna się bardzo łatwo, a kończy się bardzo tragicznie. Należę do odchodzącego pokolenia, ale od was zależy i od waszych dzieci i wnuków, żeby pamięć tych wydarzeń nie stworzyła żadnej nowej wojny, a stworzyła podwaliny pokoju i przyjaźni w Europie, między Polską i Niemcami i między narodami świata. Pamiętajcie o tych tragediach i z tej perspektywy oceniajcie II wojnę światową. Nie z perspektywy zwycięskich bitew i spotkań żołnierzy, tylko ofiar niewinnych cywilów. 50 milionów ofiar II wojny w większości to byli cywile - upokorzeni i upodleni. Budujcie podstawy przyjaźni między narodem polskim i niemieckim, między wszystkimi narodami Europy, dlatego że to jest dobra przyszłość dla tego kontynentu i dla całego świata. I my z dużej odległości, z Ameryki, podobnie życzymy wam tylko pokoju i współpracy. Powodzenia w waszym życiu! Do widzenia”.

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska