Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 10 z dnia 06.03.2018

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Polskie obozy, algierskie gestapo, ukraińska pani
Na Włóczykiju pożegnano Tomka Mackiewicza
Osinów przed wieloletnimi przeszkodami
Co dalej z chojeńskimi zabytkami?
Nie zlikwidowali ZGM-u
W Qaarsut, Uummannaq i Saattut
Posprzątali cudze śmieci
Sport

Polskie obozy, algierskie gestapo, ukraińska pani

Po raz pierwszy od wielu lat polska debata historyczna wylała się na ulicę. Nie mieliśmy tego od czasu dyskusji wokół powojennych przesiedleń i stosunku do Żydów na przykładzie Jedwabnego. Spór o międzynarodowym zasięgu wywołał PiS - partia rządząca, która od lat powtarza, że polskie osiągnięcia wojenne nie są znane światu, podobnie jak polscy bohaterowie.


Problemem nie jest debata. Ona ma koniec końców zdecydowanie więcej pozytywów niż negatywów. Problemem nie jest nawet obce mi z gruntu uwielbienie dla bohaterszczyzny, przejawiające się choćby w stosunku do tzw. żołnierzy wyklętych: czasami autentycznych bohaterów, czasami bandziorów, a czasami tym i tym w jednej osobie. Wojna i czasy zaraz powojenne są okresem strasznym, ludzie wychodzą z niej niczym „żywe ruiny” – pisał w 1945 r. ks. Kazimierz Żarnowiecki, duszpasterz studentów poznańskich, zaraz po wojnie prowadzący sierociniec dla młodzieży w Szczecinie.

Zastraszanie przeciwników
Recz w tym, że próbuje się zablokować debatę i zastraszyć przeciwników. Bohaterowie mieli nam być zadani, a my nie mielibyśmy prawa o nich źle mówić, nawet wtedy, gdy laury trafiały na głowę kompletnie nieodpowiednich osób, jak choćby głośnego w ostatnich dniach Romualda Rajsa - ps. Bury, odpowiedzialnego za czystki etniczne na pograniczu polsko-białoruskim. Ustawa o IPN grozi karą więzienia za mówienie prawdy - starczy, że jakiś nadgorliwy prokurator uzna, że nasza prawda (wiadomo, że w historii rzadko jest jedna prawda) szkaluje państwo i naród polski (wątpię notabene, o czym też od dawna piszę, czy można obrazić naród i państwo). Na dodatek przepis został tak sformułowany, że przy odpowiedniej interpretacji może objąć wszystkich: od nauczyciela i dziennikarza po gadułę, na którego doniesie sąsiad (w PRL na jego podstawie wsadzono by mnie do więzienia za nauczanie w szkole średniej o Katyniu, co czyniłem bez żadnych konsekwencji, mimo trudnych, ale wcale nie jednoznacznych w wymowie wizyt na „dywaniku” u dyrektora szkoły). Starczy niefrasobliwie sformułować opinię na temat międzywojennego obozu koncentracyjnego dla opozycji w Berezie Kartuskiej czy o obozach koncentracyjnych dla Niemców lub Ukraińców po wojnie.

Histeria wyrazem kompleksów
Rozumiem opór wobec sformułowań o „polskich obozach”. Najwcześniej chyba, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, dostrzegł tę sprawę Krzysztof Pomian, polski historyk i filozof z Paryża. Sam podpisałem przed laty apel Fundacji Kościuszkowskiej w tej sprawie, świadom, że nadeszła pora na zmianę zwyczajów językowych w mass mediach, gdzie sformułowania tego typu, powszechnie zrozumiałe podczas wojny i zaraz po niej, mogą być niezrozumiałe dla współczesnego masowego odbiorcy. Niemniej historia i język są w swoim zmieszaniu nieobliczalne. Znamy „algierskie gestapo” na określenie francuskich oddziałów kolonialnych w Algierii i „kenijskie SS” w odniesieniu do wojsk brytyjskich dokonujących czystek etnicznych w Kenii. Znamy Iwaszkiewiczowską „ukraińską panią ” – polską szlachciankę na Ukrainie, odnoszącą się wzgardliwie do ukraińskiej służby. Znamy „polskie obozy” na okupowanych ziemiach polskich, ale także „obozy koncentracyjne niemieckie” z powojennych polskich raportów, oznaczające sowieckie i polskie obozy internowania dla ludności niemieckiej. Określenia „polskie obozy” używali Polacy i ich sojusznicy. Do dzisiaj spotyka się je w uczonych rozprawach. Póki z kontekstu wynika, o co chodzi, nie ma powodu do histerii. Ona jest wyrazem naszych kompleksów.

Demokracja to przekonywanie, a nie zakazywanie
Istotą nowelizacji ustawy o IPN nie są „polskie obozy zagłady”, co do których w świecie panuje zgoda na temat ich autorstwa. Chodzi o demokratyczne imponderabilia. Wśród nich jest prawo do wolności wypowiedzi, nawet graniczących z prawdą – prowokacyjnych. Demokracja nie polega na zakazywaniu i karaniu, lecz przekonywaniu. Piękny wzór demokratycznych zachowań dał przed laty Szewach Weiss, ambasador Izraela w Polsce. Skrytykował Radio Maryja, ale podkreślił, że „najważniejsza jest wolność słowa”.
Na świecie jest tylko jeden sprawdzony i skuteczny model demokracji – anglosaski. Jego cechą podstawową jest swoboda krytyki. Pragmatyzm podpowiada, że jedynym sposobem zapewnienia Polsce względnego bezpieczeństwa jest jej trwałe zakotwiczenie w świecie zachodnich wartości, co wcale nie znaczy, że nie można o nich dyskutować i wpływać na ich rozwój. Gdyby wokół demokratycznych imponderabiliów nasze główne siły demokratyczne zawarły pakt o nieagresji, nasz świat niebywale by się uprościł i uwolniłyby się pokłady marnowanej energii. Sądy stałyby na straży wolności, a tym, którzy czuliby się obrażani, winno się ułatwić uzyskanie satysfakcji na drodze cywilnej. Historia i język pozostałyby strefą wolną, co nie znaczy bezkonfliktową.

Nie ma i nie będzie jednej pamięci
Naszą reputację tworzy tak naprawdę współczesność i na niej powinien się skupić rząd. Niestety, jego polityka historyczna wkracza w przestrzenie paranoiczne, psuje stosunki z sąsiadami i niszczy wewnętrzną tkankę społeczną. Duży naród o trudnej historii nie może mieć jednej pamięci, a zgoda buduje tylko pod warunkiem, że nie jest narzucana siłą, lecz negocjowana. Już przed dwoma tysiącami lat historyk chiński Sy-ma Ts’ien domyślał się, że państwem zunifikowanym byłoby łatwiej zarządzać. Zarazem z niezrozumieniem patrzył na cesarza, który na wagę (dosłownie!) produkował niby-ustawy, niemające szans wejść w życie. Cesarz zmieniał również nazwy rzek, pragnąc wpłynąć na ich charakter. Uczony został za swoją niezależność ciężko okaleczony, ale kto pamięta, że Żółta Rzeka, najdziksza z rzek chińskich, nosiła krótko nazwę Cnotliwej Wody?
Jan M. Piskorski

(śródtytuły od redakcji)


Prof. dr hab. Jan M. Piskorski kieruje na Uniwersytecie Szczecińskim Zakładem Porównawczych Studiów Europejskich. Był także profesorem gościnnym na uniwersytetach w Halle, Moguncji i Osnabrücku. Specjalizuje się głównie w dziejach migracji i cywilizacji, historii Europy Środkowo-Wschodniej. Publikował w Austrii, Finlandii, Indiach, Hiszpanii, Niemczech, Szwajcarii, USA i Wielkiej Brytanii. Za swe prace otrzymał wiele nagród. Jego publicystyka i eseistyka ukazuje się w rozmaitych czasopismach, m.in. w: „Odrze”, „Więzi”, „Rzeczpospolitej”, „Gazecie Wyborczej”, a także w prasie hiszpańskiej, niemieckiej, szwajcarskiej. Pisze również opowiadania. 11 stycznia w Wiedniu, na zaproszenie byłego austriackiego prezydenta Heinza Fischera, zainaugurował swym wykładem Rok Stulecia Republiki Austrii. Najważniejsze książki: „Pomorze plemienne. Historia - archeologia - językoznawstwo” (2002 r. i wznowienie 2014), „Polacy i Niemcy. Czy przeszłość musi być przeszkodą?” (2004), „Wygnańcy. Przesiedlenia i uchodźcy w dwudziestowiecznej Europie” (2010 i 2011, a później trzy wydania w Niemczech), „Wojna, pamięć, tożsamość. O bitwach i mitach bitewnych” (2012), „Polska - Niemcy. Blaski i cienie tysiącletniego sąsiedztwa” (2017). Prof. Piskorski bywa częstym gościem w Chojnie i okolicy.

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska