Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 06 z dnia 05.02.2019

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Topniejemy w oczach
Kamienica do rozbiórki, Mieszkowice proszą o pomoc
Trwa rowerowa rewolucja
Ostatnie budżety
Poszerza się nasza skarbnica kulinarna
Petycja rolników
Czworo kandydatów
Podrzucane śmieci
Sport

Topniejemy w oczach

Przez ubiegły rok liczba ludności w dziewięciu gminach powiatu gryfińskiego spadła o 656. W przeciwieństwie do roku 2017 żadna z gmin nie odnotowała przyrostu. Miasto Gryfino pierwszy raz od wielu lat ma mniej niż 20 tys. mieszkańców. Przypomnijmy, że w 2001 roku, czyli wkrótce po powstaniu powiatu gryfińskiego w jego obecnym kształcie, we wszystkich dziewięciu gminach mieszkało 84.571 osób, a obecnie o 4.748 mniej.


Co roku podajemy w tabeli liczbę osób zameldowanych, a jest to ważne, jednak nie jedyne kryterium, bo są jeszcze mieszkający bez zameldowania, jak i od lat tu niemieszkający, choć nadal zameldowani. Tak czy inaczej, liczba zameldowanych to najbardziej oficjalny miernik.
Spadek ludności to cecha nie tylko małych miast. Szczecin zaczynał po wojnie od niespełna 73 tys., by w 1994 roku osiągnąć swój rekord: ponad 419 tys. Ale od tego momentu ta liczba już tylko się zmniejsza, a w ub. roku spadła nawet poniżej 400 tysięcy (zameldowanych było 373 tys. osób).
Oczywiście w analizach należy brać pod uwagę setki tysięcy Polaków (głównie młodych), którzy mieszkają w innych krajach Unii Europejskiej. Jednak ujemny przyrost naturalny dotyka Europę od dziesiątków lat i Polska nie jest tu wyjątkiem.

Jak wyglądała demografia Polski po II wojnie światowej? Zaczynaliśmy od 23 milionów obywateli i mimo nieprzyjaznego ustroju liczba ludności wzrastała (na co - jak to w demografii - wpływ miało wiele czynników). W 1960 roku było nas już 29,8 mln, a w następnym przekroczyliśmy barierę 30 mln. W 1990 r. po raz pierwszy przeskoczyliśmy próg 38 milionów. Choć powoli, to liczba ludności rosła aż do 1996 roku, osiągając wtedy 38,294 mln. Od następnego notowano już ciągły spadek aż do 2008, gdy trend się na krótko odwrócił. Największa notowana przez Główny Urząd Statystyczny liczba ludności naszego kraju wystąpiła w 2011 roku: było to 38,538 mln. Od tamtej pory znów jest nas coraz mniej: w 2017 roku 38,434 mln, a w 2018 (listopad) 38,419 mln.
Oto wybrane z danych GUS wskaźniki liczby ludności Polski:
        1946 rok         23, 64 mln 
        1950             25,035 mln 
        1960             29,795 mln 
        1970             32,658 mln 
        1980             35,735 mln 
        1990             38,073 mln
        1996             38,294 mln
        1997             38,290 mln
        2007             38,116 mln
        2008             38,136 mln
        2011             38,538 mln
        2017             38,434 mln
        2018 (listopad)  38,419 mln
Jak ogłosił GUS w swej prognozie demograficznej dla Polski do 2050 roku, „czeka nas dalszy, stopniowy ubytek liczby ludności oraz znaczące zmiany struktury według wieku. Spodziewana odbudowa płodności, jaka pojawiła się po 2004 r., okazała się zbyt słaba, aby przynieść wymierne efekty. Długotrwały spadek urodzeń zapoczątkowany po 1983 r. i utrzymujące się niskie natężenie urodzeń spowodowały, że w wiek prokreacji wchodzą coraz mniej liczne roczniki. Polska znalazła się w takim momencie rozwoju demograficznego, że nawet wzrost współczynnika dzietności do poziomu gwarantującego prostą zastępowalność pokoleń w krótkim okresie nie spowoduje odwrócenia tych procesów i nie powstrzyma zmniejszania się liczby ludności kraju”.

Według GUS, w 2050 r. liczba ludności Polski wyniesie 33 mln 951 tys., czyli o ponad 5 mln mniej niż obecnie. To nie jest jedyna zła wiadomość (choć znana od dawna), bo niekorzystnie zmieni się też wiekowa struktura naszej populacji. „Osoby w wieku 65 lat i więcej życia będą stanowiły prawie 1/3 populacji, a ich liczba wzrośnie o 5,4 miliona w porównaniu do 2013 r. Z kolei kobiety w wieku rozrodczym w 2050 r. będą stanowiły jedynie 62% stanu z roku 2013” - wylicza GUS.

Jak analizuje ta instytucja, „po powojennym boomie urodzeniowym, w zasadzie od końca lat 50. dzietność w Polsce zmniejszała się do około 1970 r. W latach 70. w wiek największej aktywności prokreacyjnej weszły roczniki kobiet z wyżu lat 50., co w konsekwencji spowodowało znaczny wzrost liczby urodzeń. Dekada ta charakteryzowała się wysokim, względnie stabilnym poziomem dzietności w skali kraju. Wzrost dzietności notowany w końcu tego okresu, który utrzymywał się do 1983 r., był implikacją ówczesnej sytuacji społecznej i ekonomicznej oraz zmian w systemie zasiłków na początku lat 80. W kolejnych latach obserwowano systematyczny spadek liczby i natężenia urodzeń”.
Na demografię wpływ mają rozmaite czynniki, a migracja młodych Polaków za granicę po wejściu Polski do Unii Europejskiej jest tylko jednym z nich. Do Unii weszliśmy w 2004 roku, a tymczasem - jak podaje GUS - to rok poprzedni, czyli 2003, był rekordowo niski pod względem liczby urodzeń (nieco ponad 351 tys.). W kolejnych latach na krótko się poprawiło, ale od 2011 roku mamy znów spadek.

Nie tylko na demografię wpływa wiele czynników, ale i odwrotnie: demografia wpływa na mnóstwo sfer, w tym gospodarkę. W naszym systemie osoby pracujące finansują swymi składkami ubezpieczeniowymi emerytury starszych rodaków. Jeśli zmniejsza się liczba osób w wieku produkcyjnym, a coraz więcej mamy emerytów, to systemowi emerytalnemu grozi całkowite bankructwo.
Rolą państwa jest stwarzanie warunków zachęcających do rodzenia dzieci, a stymulacja ekonomiczna (dodatki na dzieci itp.) to tylko jeden z nich. Demograficzna zapaść zmusza nas do patrzenia innym okiem na kwestię imigrantów, bez których - jak już dziś doskonale wiedzą przedsiębiorcy - nie będzie miał kto w Polsce pracować w wielu kluczowych gałęziach gospodarki. Nawet gdyby wrócili do kraju wszyscy Polacy, którzy wyjechali po 2004 roku.
Robert Ryss

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska