Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 35 z dnia 27.08.2019

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Trwa rozbudowa szpitala
Trasa rowerowa z Cedyni do Osinowa
Gotyk i muzyka
W Polsce nie słucha się tekstów
ProForma na koniec lata
Historia dawniejsza i nowsza
Sport

W Polsce nie słucha się tekstów


Robert Kasprzycki
podczas koncertu w Chojnie
Tuż przed koncertem w Chojnie 18 sierpnia (w ramach Chojeńskiego Lata Kulturalnego) rozmawialiśmy z Robertem Kasprzyckim

„Gazeta Chojeńska”: – Nie zapytam o to, czy w dzisiejszym świecie jest miejsce na poezję, bo...

Robert Kasprzycki: – ...wiadomo, że jest.

– Tak, to pytanie retoryczne. Ale zapytam, ile tego miejsca jest w odbiorcach i w mediach. W 1971 roku, na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, „Korowód” Marka Grechuty do słów L.A. Moczulskiego zdobył główną nagrodę. Dzisiaj to nie do wyobrażenia. Czy aż tak się zmieniliśmy?

– Były to czasy, kiedy święciła swe triumfy Ewa Demarczyk. Ale w tym czasie ludzie grali też rozmaite rzeczy kotleciarskie, a później [w 1977 roku] inna piosenka Grechuty „Hop – szklankę piwa” do słów Witkacego również zdobyła w Opolu główną nagrodę. Tak się dzieje, jeśli się ma jakiś rodzaj mocy piosenkarskiej, jaką miał Grechuta czy Demarczyk. Przez te lata, które minęły, modeluje się troszkę gust odbiorcy w stronę muzyczki łatwej, tanecznej.

– Sam się ten gust modeluje czy ktoś go modeluje?

– Ktoś modeluje, bo to jest łatwiejsze. Gdy ludzie słuchają tekstów, które mają sens, może nie mają czasu na bezrefleksyjne konsumowanie. Gramy z kolegami od lat wielu i masa ludzi, gdyby im nie powiedzieć, że jest to poezja śpiewana, myślałaby po prostu, że są to fajne piosenki. A jakoś tak się idiotycznie uczy ludzi, że mówiąc im „piosenka poetycka” albo „poezja”, ostrzega ich się nie wiadomo przed czym. Gdyby TVN, Polsat i TVP miały okienko poetyckie, to milion odbiorców lubiłby to, bo byłoby pokazywane w telewizji z aprobatą nadawcy. To są po prostu ciekawe piosenki, bo o czymś. Gdyby trochę bardziej pomyślano o tym, że odbiorca jest inteligentny, a nie tylko chce przerwy między wieszaniem prania a robieniem zakupów, to można byłoby delikatnie skręcić jego gusta w stronę muzyki bardziej refleksyjnej, ambitnej, która coś mu daje. W pewnym momencie odechciało się mediom głównego nurtu promować piosenki, które nie są o tralalala czy o barabara. Lubię robić parodie i pastisze piosenek. Mogę parodiować Budkę Suflera czy Lady Pank, natomiast trudniej jest mi znaleźć punkt zaczepienia w ostatnim dziesięcioleciu. Refreny piosenek wlatują jednym uchem i wylatują drugim, a jako filolog polski nie mam się jak pobawić tymi tekstami, bo one same czasami brzmią jak parodia tekstu, a czasem mają tak nieudolny szlagwort, że jest on nie do ogrania.

– Odechciało się mediom czy ludziom? Co było pierwsze: jajko czy kura?

– Myślę, że jednak pierwsza była kura znosząca jaja w telewizorach, czyli ci, którzy nie chcieli znosić jajek mających żółtko intelektu i białko chęci życia. Łatwiej jest pokazywać ludziom rzeczy łatwe, proste i przyjemne, niż wciągać ich za uszy w taki zdrowy snobizm (za który czasem lubię PRL). Snobizm typu: czytajmy książki, słuchajmy dobrej muzyki, czasem załóżmy lepsze ubranie i pójdźmy do filharmonii. Po 1990 roku absolutnie odpuszczono sobie ten snobizm. Kojarzy się on z zadzieraniem nosa i pańskimi zabawami, które nie są dla prostego człowieka, chcącego tylko jeść, tańczyć i śpiewać. Takimi ludźmi jest łatwiej kierować. Jest nawała kabaretów w telewizji. Dawniej kojarzyły się one z kabaretami przedwojennymi, gdzie zawsze była nutka poezji i liryki. Przecież „Miłość ci wszystko wybaczy” zostało napisane przez poetę Tuwima dla odbiorców. Kabaret miał rodzaj szarmanckości czy błysku Kabaretu Starszych Panów. Dziś kojarzy się raczej z facetem przebranym za babę albo w żółtym sweterku za mniejszość seksualną lub za policjantów.

– Czy zdarzyło się Panu coś takiego, czego doświadczył Jacek Kaczmarski, który uznał swą najsłynniejszą piosenkę „Mury” za swoją największą porażkę, gdyż została odebrana przez publiczność zupełnie odwrotnie w stosunku do intencji autora tekstu?

– Jacek był na tyle charyzmatycznym piewcą Solidarności, że słuchaczom bardziej chodziło o energię niż o to, co jest w tekstach. To było trochę na własne życzenie, ponieważ energia włożona w tę piosenkę, a zaczerpnięta z muzyki katalońskiego pieśniarza Lluisa Llacha, była tak naprawdę optymistyczna.

– I nie chciano słuchać ostatniej zwrotki.

– W Polsce w ogóle nie słucha się tekstów, a zwłaszcza ostatnich zwrotek. Refren ma być fajny, a puenta gdzieś znika, bo to rzecz dla wielbicieli Młynarskiego, którzy chcą zobaczyć, co jest na zakończenie. Jacek Kaczmarski w jakimś stopniu mówił ponad głowami swoich odbiorców. Był bardzo przenikliwym twórcą i często pisał piosenki ku utrapieniu dusz, a nie ku ich pocieszeniu. Ale w Polsce nie chce się słuchać piosenek korygujących, tylko „hurra, hej, kto Polak, na bagnety!”. W naszej historii było na tyle mało sukcesów, że trzeba w ten sposób niwelować to, co się wydaje porażką.
Moją największą piosenką jest „Niebo do wynajęcia”, napisane jako wyraz separowania się od religijności kościelnej i instytucjonalnej, więc w jakimś sensie można uznać za porażkę, że czasami była uznawana za piosenkę chrześcijańską w rozumieniu „jak to dobrze u Bozi jest”. Oczywiście ja zawsze istnieję w cieniu ducha chrześcijańskiego, ale ta piosenka nie była napisana na siłę, z chęcią zmienienia kogoś czy z zamiarem indoktrynacji. Chodzi o to, by ludzi zachęcić do myślenia, coś w nich poruszyć, głównie kwestie emocjonalne niż polityczne, bo polityka nie interesuje mnie jako temat. I myślę, że dlatego nie miałem okazji do takiego zgorzknienia czy smutku jak Jacek. Bo w „Murach” jest przewidzenie tego, co się stanie za chwileczkę: że śpiewak zostanie sam.

– Czy mógłby Pan zwięźle powiedzieć, w czym może zwykłemu człowiekowi pomóc poezja?

– Najprostsza wersja jest taka, że jeśli jest ci bardzo źle, to szukasz i słuchasz piosenek opisujących, że komuś jest jeszcze gorzej. I to jest naturalna forma pocieszenia.

Rozm. i fot. Robert Ryss


Poezja śpiewana na luzie

Jak zapewne większość zauważyła, w 2019 roku, zamiast standardowych kilkudniowych Dni Chojny, przez całe lato odbywają się różne wydarzenia w ramach Chojeńskiego Lata Kulturalnego. Niemało miejsca zajmują wydarzenia muzyczne, jak m.in. w niedzielę 18 sierpnia koncert krakowskiego pieśniarza, poety, kompozytora i gitarzysty Roberta Kasprzyckiego, wspomaganego przez drugiego gitarzystę Maxa Szelęgiewicza i basistę Krzysztofa Wyrwę.

W środku Robert Kasprzycki, z lewej Max Szelęgiewicz,
z prawej Krzysztof Wyrwa

Twórczość Kasprzyckiego nie jest muzyką nieprzystępną, trudną w odbiorze. Oczywiście, jak w przypadku każdej poezji śpiewanej, teksty są tu bardzo ważne i nie można ich zignorować, ale nawet jeśli ktoś przyszedł na koncert tylko, by zaznać chwili relaksu przy dobrej muzyce, także to otrzymał. Utwory krakowskiego tria to przecież także świetne melodie, bardzo dobre solówki gitarowe Maxa Szelęgiewicza, ciekawie zgrywające się z akustycznym akompaniamentem wygrywanym przez Kasprzyckiego oraz przyjemny w odbiorze śpiew wokalisty. Poetyckie, interesujące teksty w tym wszystkim – jak wspomniałem – także odgrywały istotną rolę i jeśli ktoś wsłuchiwał się w wyśpiewywane przez pieśniarza słowa, to tylko zyskiwał. Ogólną powagę kompozycji równoważyły anegdoty i żarty Kasprzyckiego. Co prawda parę podchodziło pod suchary, niektóre pod uszczypliwości w stronę publiczności, ale w ogólnym rozrachunku były one ciekawym uzupełnieniem koncertu. Poczucie humoru muzyków przejawiało się także w przygotowaniu widzów na kompozycję „Tylko ty i ja”. Przed wykonaniem trio zagrało refren w wersjach country, szant i piosenki góralskiej. W trakcie nawet nagle przeszli do motywu reggae, a później fragmentu legendarnego „Hey Jude” The Beatles. Przed tym wszystkim znalazło się jeszcze miejsce na parodię amerykańskiego country i humorystycznie smutną „krakowską piosenkę o miłości”. Podobnie zagrane jako ostatnie „Zielone szkiełko” zakończyło się piosenką, która zwykła wieńczyć „Misia Uszatka”. Później jeszcze, przechodząc do kolejnej „dobranockowej” piosenki, z tym że zmieniającej się w pewnym momencie w autorski tekst Kasprzyckiego, ponownie humorystyczny.
Widać więc, że koncert pozbawiony był nadęcia i patosu. Artysta próbował też skłonić publiczność do wspólnego śpiewania, na ogół odnosząc dość średni skutek. Najwyraźniejszy odzew miał miejsce w przypadku najbardziej znanego utworu krakowianina „Niebo do wynajęcia” – niezbyt powszechnego przypadku poezji śpiewanej, która została przebojem.
Nie żałuję więc, że w niedzielny wieczór spędziłem półtorej godziny pod sceną. Robert Kasprzycki dał udany koncert, wart poświęconego czasu.
Aleksander Gręda
Autor jest tegorocznym absolwentem Szkoły Podstawowej nr 2 w Chojnie


Przed Kasprzyckim z koncertem różnojęzycznych ballad wystąpił Sławomir Błęcki


Wieczór poezji śpiewanej

Taki wieczór nie zdarza się co dzień.
Takich słów się na co dzień nie słyszy.
Nawet deszcz się wybacza pogodzie
dla nostalgii poezji i ciszy.

Potem czeka się dźwięku gitary,
by zanurzyć w najcichsze jej brzmienie
radość serca i uczuć koszmary,
słysząc nagle swe ciche westchnienie.

Taką noc chce się długo wspominać,
pragnąc mieć z niej wrażliwość do rana,
by kolejny dzień szczęściem zaczynać,
które niesie poezja śpiewana.

DoDoHa - 18.08.2019, Chojna

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska