Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 17 z dnia 26.04.2005

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Rusza Europejski Festiwal Muzyczny „Wiosna Ludów nad Odrą”
Program Dni Gryfina 2005
Olek pobił wszystkich
Absolutoria
Nowy komendant
6 mln w Osinowie
Z Zielina do Bawarii
Samotny wędrowiec
Ogólnopolskie zaprzęgi w Bielinie
Piłka nożna

Samotny wędrowiec

31 marca wyruszył z Głuszycy koło Wałbrzycha i wędruje wzdłuż zachodniej granicy Polski. Taszczy na plecach cały swój dobytek (około 25 kg), niezbędny do codziennej egzystencji. Postanowił, że w 180 dni obejdzie całą Polskę po jej obrzeżach. Obliczył, że musi przejść około 4000 km, bo trzeba nadkładać drogi ze względu na jeziora, bagna, zatoczki. Podczas 19. etapu dotarł do Lisiego Pola (gm. Chojna), bo nie mając dokładnej mapy, zboczył nieco z trasy. Nie będzie szedł bezpośrednio na północ, bo ominął Cedynię i uczciwość mu nakazuje, żeby się wrócić. Nie zmartwił się tym zbytnio, bo na razie ma duży zapas w stosunku do planowanych założeń.
18 kwietnia tuż przed zmierzchem zadzwonił do nas leśniczy z Lisiego Pola Cezary Kujawski, informując, że na teren leśniczówki dotarł tajemniczy wędrowiec, który samotnie przemierza Polskę wzdłuż granicy. - Jutro go już nie będzie, bo wcześnie wstaje, więc gdyby ktoś chciał z nim porozmawiać, to jest teraz okazja - powiedział.
Nasz bohater był już po kolacji i w leśniczówce popijał z dużego kubka mocną herbatę. Wyglądał bardzo niepozornie: nieduży, szczupły, wręcz chudy. Ze spaloną od słońca skórą o ciemnej karnacji przypominał Turka lub Cygana. Po kilku zdaniach rozmowy przekonałem się, że jest bardzo kontaktowym, miłym człowiekiem, niezwykle przyjaźnie nastawionym do otaczającej go rzeczywistości. Gdy poznałem jego życiowe losy, pomyślałem, że jego optymizm może przydać się tym, którzy załamują ręce, patrzą w sufit i nie wiedzą, co ze sobą począć. Oto fragmenty naszej rozmowy.

"Gazeta Chojeńska": - Proszę powiedzieć coś o sobie. Skąd zrodził się u Pana pomysł przejścia takiej trasy?
- Nazywam się Czesław Michałek. Mam 54 lata, jestem zupełnie samotny i bezrobotny. Był okres, że ludzie zrobili mi sporo krzywdy, ale to nic. Jestem z zawodu ślusarzem-spawaczem, monterem konstrukcji stalowych. Stałą pracę straciłem w 1986 roku, a potem dorabiałem dorywczo gdzie się dało. Moim rodzinnym miastem jest Świdnica. Po śmierci rodziców postanowiłem tam wrócić. Wędrówkę zacząłem właśnie od Świdnicy, a dokładnie od przygranicznej Głuszycy, gdzie zostałem dowieziony. Wcześniej przeszedłem już trzykrotnie wzdłuż całego Wybrzeża, ale na dłuższe przedsięwzięcie nie mogłem sobie pozwolić, bo rodzice ciężko chorowali i musiałem często wpadać do domu. Teraz już nie żyją i nie mam żadnych obowiązków. Myśl o przejściu wzdłuż całej granicy zrodziła się po tragedii tsunami w Azji. Wtedy powiedziałem sobie: "Mam cel, poświęcę swój wysiłek dla ofiar tego strasznego żywiołu". Jeśli chodzi o sprzęt, to pomogli mi harcerze, "Gazeta Świdnicka" też trochę (patronuje wyprawie wraz z radiową Trójką). Wyruszyłem 31 marca. Na trasie przez telefon dowiedziałem się, że nasz Ojciec Święty zmarł i wtedy przelałem swój wysiłek na hołd dla Niego. W życiu nie miałem możliwości jakoś się Mu odwdzięczyć, więc postanowiłem w ten sposób uczcić pamięć człowieka, który był największym z najmniejszych.
- Ma Pan rozplanowaną trasę?
- Tak, mam wszystko zaplanowane. Liczę, że trzeba będzie pokonać około 4 tys. km, doliczając zatoczki, zalewy itp., więc dziennie na płaskim terenie robię nawet do 50 km, żeby mieć zapas w razie nieprzewidzianych okoliczności (choroba, kontuzja, zła pogoda). Wstaję o siódmej, wychodzę o ósmej i idę prawie do zmierzchu. Nieraz, gdy jestem bardzo zmęczony, to rozbijam namiot wcześniej. Robię przerwy co 8-9 km. Zdarza się, że na płaskim terenie rozwijam tempo 7 km na godzinę.
- Uprawiał Pan kiedyś sport?
- Nie, ale już w szkole lubiłem rajdy i różne wędrówki. Nogi mam mocne. W czasie marszu bardziej odczuwam plecy... No i mój plecak już się na ramionach przeciera. Chyba wcześniej się wykończy niż ja.
- Którą parę butów Pan zmienił?
- Mam jedną - bardzo wygodne. Idę w butach wojskowych, które dostałem od Straży Granicznej. Nie wyobrażam sobie innych, bo muszę mieć grubą podeszwę, żeby nie czuć kamieni na poboczach.
- Jak Pan dociera do ludzi?
- Poprzez grzeczność i szacunek. Przychodzę i proszę. Jeżeli ktoś odmawia, to przepraszam i idę dalej. Nigdy nie prosiłem o pieniądze. Zawsze gdy proszę, to o możliwość zapracowania na jedzenie. Taka jest moja zasada. Nie skorzystałem też z możliwości podwiezienia. Samochody się nieraz zatrzymują, lecz odmawiam, bo byłbym nie w porządku w stosunku do siebie.
- Nie dokucza Panu samotność?
- Nieraz jak leżę w namiocie, to trochę tak... Chciałbym, żeby chociaż ktoś do mnie zadzwonił.
- Radia Pan nie ma?
- Wziąłem takie malutkie, lecz tutaj tylko Niemcy się odzywają.
- Nie marznie Pan w nocy?
- Daję sobie radę. Mam ciepłe ubranie, zdrówko dopisuje, kondycja też i - odpukać - oby tak dalej. Na razie mam spory zapas i gdy będę nad morzem, a będzie pogoda, to może trochę dłużej odpocznę.
- W czasie wędrówki przeważa sympatia ludzi czy też inne reakcje?
- Bez przerwy mi pomagają. Nie spotkałem się z żadną agresją czy niechęcią. Są wyrozumiali i niesamowicie mnie wspomagają - chociażby przykład dzisiejszych gospodarzy. Ludzie są tak życzliwi, że aż mi jest czasem głupio. Polacy są piękni, tylko trzeba do nich podchodzić z szacunkiem.
- Czy chciałby Pan w przyszłości spożytkować swoje doświadczenia?
- Nie myślałem o tym. Nie idę po żadne rekordy, nie liczę na żaden zysk, sławę itp. Jeżeli da Bóg, że dokończę marsz, to będzie moja osobista satysfakcja. Jeżeli ktoś by podał mi rękę i powiedział, że zrobiłem coś dobrego, to podziękuję serdecznie. Po prostu chodzi mi o to, żeby robić coś w życiu - nie siedzieć, nie czekać na garnuszek. Chociaż kiedyś dużo krzywdy mi zrobiono, to jednak kocham ludzi i szanuję. Myślę, że generalnie potrzeba nam więcej uśmiechu, grzeczności. Po prostu - kochajmy się. Tak jak nas Ojciec Święty uczył.
Rozm. i fot. Tadeusz Wójcik

PS. Mój rozmówca przekazał serdeczne pozdrowienia dla czytelników "Gazety Chojeńskiej"

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska